Środa 31 Stycznia 2024
- filippuczka
- 1 lut 2024
- 4 minut(y) czytania
Szczęśliwe dni nadeszły nam jak manna z nieba. Od północy sraczka jak Old Faithful w Parku Narodowym Yellowstone. Noc poprzerywana. Trochę snu złapałem nad ranem. Rano nie czułem się źle, tylko żołądek męczył. O 9 miałem spotkać się z hydraulikiem. Ostatnia wizyta w toalecie i jadę. Kupujemy co trzeba, ale pan stwierdza że nie mają wszystkiego i musimy jechać do ścisłego centrum. Uch. Okolice firmy Salabad, tej co pośredniczyła w przesyłce filtra z UK. Pierwszy raz jak tam byłem to przysiągłem sobie, że nigdy tam nie wrócę. Ludź na ludziu. Teraz muszę się tam wciskać. No cóż, wszystko jest dla ludzi. Jakiś pan wrzuca nam rury pcv na pakę i prosi o pieniądze, ignoruje mówiąc ziomek daj spokój. W drogę. Wjeżdżam na mały ryneczek zawalony szmatami i liśćmi bananowca. Parkuje zaraz przy nosie 14 bodowców. Jeden z nich robi dziwną minę, ja odwdzięczam się tym samym. Coś w stylu, no co ja mam panie zrobić. H wysiada. Ja udaje, że tak ma być. Po paru minutach jeden z nich podchodzi i mówi, że nie poleca stania tutaj bo zaraz pojawi się jakiś magik i mi zablokuje koło. W tym samym czasie z ziemi wyrasta parkingowy w pomarańczowej kamizelce odblaskowej. Kieruje mnie na prawo i w dół. O dziwo znajduje miejsce. Jak długo panie? Pół godziny (ta jasne). 2000, spoko. Siedzę i obserwuje otoczenie. Ktoś podchodzi do okna. Panie ja tu mam zajebiste rury z plastiku. Popatrz pan. Nie dzięki już mam. 15 minut mija. Widzę młodego chłopaka, który spaceruje sobie z górki. Zauważa mnie i co chwile się obraca. Znika za rogiem. Wraca po 2 minutach. Kontakt wzrokowy. Już wiem ze będzie coś chciał. Podchodzi do okna. Wita się. Pytam w czym mogę służyć? Chłopak na oko 20 lat, w miarę dobrze ubrany. Pierścienie z diamentami na rękach. Takie same diamenty na jego roleksie. Chudy z bardzo kobiecymi rysami twarzy i bardzo kobiecym zachowaniem. Nie na tyle żeby uchodzić za geja. Delikatne manieryzmy. Oferuje pomoc w domu, może robić wszystko. Sympatyczny człowiek, wymieniamy się numerami. Ma na imię Baron. Jak będziemy potrzebowali do fabryki to może zadzwonię. Chociaż Mojżesz za bardzo nie lubi osób bez polecenia. Nikomu nie ufaj. Ma rację. Po tej rozmowie kwalifikacyjnej już nikt mnie nie zaczepił. Czekam jeszcze prawie pół godziny na hydraulika. Chyba z godzinę tu przetraciłem. Mój żołądek zaczynami dawać we znaki. Lekka panika, dam radę. Mamy wszystko. Lecimy pod pierwszy sklep, bo tam pan H zostawił swój motor. Po drodze na jednym z wybojów wyskakuje nam rura z paki i blokuje cały ruch. Wszyscy trąbią. Ładujemy do środka i uciekamy, żeby na nas nie napluto. Pędzę do domu na złamanie karku. Brama. Zostawiam auto na środku z kluczykami i całym szajsem, pootwierane. Dałem radę. Od teraz zaczyna się mordęga, bo flaki będą się wywracać co 5 minut. Zostawiam hydraulika, pomimo że chciałem obserwować jak on te rury skleja. Moje ciało wysyła mnie do łóżka. Budzę się zlany potem. Kości bolą, lekka gorączka, ale ciężko stwierdzić, bo temperatura powierza też wysoka. Trzepie mną. Kurwa tylko nie malaria. Budzę się co 30 minut, żeby zobaczyć co się dzieje z filtrem. Nagle z jednego hydraulika zrobiło się dwóch. Pal licho, cokolwiek. Mówię chłopom, że mają mnie zostawić w spokoju i tylko zawołać, jak skończą. O 18 mamy protokół zdawczo odbiorczy. Dora dobra, tu są pieniądze, dzięki, pa. Mojżesz dzwoni i widzi na kamerce, że coś jest nie tak. Opisuje symptomy. Zaraz tam będzie z Ivanem bo siedzą razem z Dianą u Moniki. Diana, farmakolożka, zawsze ma kupę lekarstw przy sobie. M przywozi tabletki, każe mi zbierać tyłek i jedziemy do szpitala jakiś kilometr od domu. Jestem zlany potem. Mała klinika przy głównej drodze. Czysta. Pod skrzydła bierze mnie młody lekarz, na imię ma Kennedy. Już chciałem gadać jakieś głupoty o prezydentach Stanów Zjednoczonych albo o grupie punkowej Dead Kennedys. Ale dałem se siana, bo pewnie słyszał to 1000 razy. No może nie o punk rocku. Opisuje co mi jest i wszystkie szczepienia jakie miałem przed wyjazdem. Musimy zbadać krew. Ok, myślałem że tylko ukłucie w palec jak przy glukozie. Gdzie tam, wenflon. O-o. Uprzedzam pana, że mdleję. Spoko spoko, przytrzymamy jakby co. Daje mi zacisk na ramię. Pocę się jak świnia. Zaczyna mi się robić słodko w ustach. Powoli przestaje słyszeć. Wizja tunelowa. Tracę przytomność na 10 sekund. Wszystko się relaksuje. Coś mnie wybudza. Popuszczam mocz. Co do jasnej ciasnej? Fakt, wypiłem ponad 5 litrów wody w ciągu dnia żeby się nie odwodnić od tego ciągłego rozwolnienia. Ale to pierwszy raz. No nic, jak się nie ma kontroli nad organizmem to człowiek i się osrać potrafi. Przechodzimy powoli na kozetkę. Dostaje litrowy worek z 3 zastrzykami w środku. Pomalutku kapie. Mojżesz zwraca honor i jedzie po mnie jak i ja jechałem po nim, znowu się śmiejemy z całej sytuacji. Obiecujemy sobie, że będziemy musieli założyć klinikę u nas w domu. Mówię mu żeby spadał. Dał się odwieźć Ivanowi i wrócił naszym pikapem. Wrócił na ostatnie parę kropel plus 2 dodatkowe zastrzyki bezpośrednio w żyłę. Diagnoza: Bakteryjne zakażenie krwi. Co ja takiego jadłem? Pierdolone pomidory z obsranego omleta. Przyrzekam sobie ze nigdy nie wezmę do ust niczego nieugotowanego. Wstaję jak nowo narodzony. Worek wody w żyłę to jest to. Teraz rozumiem czemu w Londynie w centrach handlowych można się za kasę podłączyć do witaminowej kroplówki. Ponoć najlepsze na kaca. Ja dziękuję, ja postoję. M odwozi mnie do domu. Cała impreza wyniosła jakieś 40 funtów (200 zł), nie ma gańby. Trochę chwiejnie pakuję się pod prysznic. Muszę zmyć z siebie wszystko co mój wspaniały organizm dzisiaj wyprodukował i rozmazał. Fe. Robię ostatnie notatki z dnia. Zasypiam jak kamień. Nic dzisiaj nie zjadłem.
Σχόλια