Wtorek 30 Stycznia 2024
- filippuczka
- 1 lut 2024
- 2 minut(y) czytania
Planujemy ogarnąć się wcześnie. M jest dalej u Moniki na rekonwalescencji. Mam go odebrać o 9:30. Nic z tego nie wychodzi. Miał ciężką noc i wstał późno. Jadę po M. Wskakuję na drogę szybkiego ruchu. Po 5 minutach zatrzymuje mnie drogówka. Młody chłopak. Jak mogę panu pomóc? Tu proszę kamera, 98 na 70. Nie no panie ten samochód to tyle nie wyciągnie. Jest zaintrygowany białym. Opowiadam mu historię życia. Na koniec pytam, jak możemy się dogadać. Możesz kupić mi lunch. Daje mu 2000 (jakieś 2zł). Dziękuję do widzenia. W końcu jakiś normalny typ. Jestem na miejscu około 11:00. Dostaje na śniadanie omlet wysmażony na trupa od Mirki. Plus pomidory i cebula, wielka porcja, trochę tłustawe, ale wcinam. M się zbiera i oznajmia, że ma zatwardzenie roku, mówi że mu zaraz głowa eksploduje. Pyta czy nie mógłbym pojechać po lewatywę do apteki. Uch, nie ma problemu. Apteka niedaleko, w aptece udaje ze to nie dla mnie. Wracam. M robi co trzeba. Szampan strzela. Wyjeżdżamy o 12:00. Udajemy się do jakiegoś znajomego Moniki na wschodzie Kampali który zaczyna produkować alkohol. Jedziemy na przeszpiegi. Korki takie, że zlituj się panie boże. Mapy mówią 50 minut. Docieramy po 3 godzinach. Obieram trasę po wertepach, droga gruntowa, masa kurzu. Nie jest wygodnie, ale jedziemy. Droga do domu Nathana (tak się nazywa nasz gospodarz) wiedzie pod super stromą górkę. Łazik daje radę. Piękna okolica na górce. Masa ziemi. Nathan oprowadza nas po włościach. Dom ma przyziemie i parter z różnymi rodzajami półpięter. Na dole zbiorniki na wodę i alkohol, na górze pokój produkcyjny. Wygląda w miarę czysto i schludnie. Siadamy i gadamy o biznesie, metodach produkcji. Mojżesz wcześniej mi radził, że mam za dużo nie zdradzać więc trzymam gębę na kłódkę i pozwalam się mu wygadać. Dostajemy lunch. Standardowo jak w każdym domu, matoke, poszo, binieła, pyszny wywar z wołowiną. Rozmowa schodzi na fermentacje i destylacje, pokazuje mu co robiliśmy w UK. On daje nam porady jak zacząć wszystko od strony szeroko pojętej papierologii. Dobra wymiana. N oferuje, że zabierze nas na plantacje trzciny cukrowej. Pół godziny jazdy. Dowiadujemy się, że należy do rodziny królewskiej. Której? Nie mam pojęcia. Ale jest coś w nim dostojnego. Oglądamy połacie trawska, przypominają mi się pola rzepaku w Polsce. Trzciny aż po horyzont. Po drodze omijamy małe chałupiny. Zaliczam moment rodem z National Geographic. Rodzina cała upaprana w czerwonej ziemi. Dzieci siedzą w miskach z wodą. Pan śpi sobie na trawie. Dwie panie z nagimi torsami zaplatają sobie włosy. Wsi spokojna. Wracamy do jego domu. Rozmowa dalej się toczy. N chce produkować piwo, alkohol i perfumy, ma kupę miejsca. Dochodzi do mnie, że nie ma za bardzo pojęcia co robi i wszystko jest wypadkową rozmów ze znajomymi. Brak porządnej wiedzy. Potrzebuje nas do pomocy. Zobaczymy co możemy zrobić. Wracamy, bo M zaczyna słabnąć. Jeszcze za wcześnie na takie wyjazdo-ekscesy. Na szczęście droga do domu zajmuje mniej czasu. Prowadzi nas pracownik Nathana w minivanie. Kieruje jak szaleniec a my próbujemy mu dotrzymać tempa. Odwożę M do Moniki. Na kolacje mango, arbuz i trzcina cukrowa. Jest 19 i mam dość. Przeciążenie sensoryczne. Za dużo wrażeń jak na jeden dzień. Droga w tamtą stronę dała mi w kość. Jak pilot myśliwca po 4 godzinach walki powietrznej. W domu wita mnie cisza i rozwolnienie.

Komentarze