Środa 17 Stycznia 2024
- filippuczka
- 22 sty 2024
- 2 minut(y) czytania
Zaktualizowano: 27 sty 2024
Pobudka 5 rano, bas łamie żebra jak na drum and bass festival w Łodzi w 97. Parskam, jęczę, wracam skąd mnie wyciągnięto. 9:30, trochę lepiej, ale jestem nieogarnięty. Omlet na śniadanie, tłuszcz cieknie po łokciach. M oczywiście zjadł nie bacząc na syreny alarmowe. Godzina 11, M zwija się z bólu. Mamy mieć spotkanie z Sedrackiem o 13. Nie ma opcji, żeby Momo uczestniczył. Sed jest naszym oknem na Ugandę w materii przedstawicielstwa handlowego. Ma wszędzie wtyki i zjadł zęby na branży drinków. Młody niski chłopak z dużą głową. Ubiera się stylowo, zadbany. Miałem przyjemność rozmawiania z nim z Anglii. Konwersacja była poniekąd ciekawa, ale tylko z punktu widzenia socjologicznego. Przedstawiając się, facet wylał na nas całe swoje CV. Ponoć tu się tak robi. Dodatkowo podczas rozmowy podchodził do całego tematu jak robot i walił formułkami z podręcznika młodego marketingowca jak najęty. Nie wiedziałem co sądzić. Chyba chciał się wydawać profesjonalistą przed białym. W cztery oczy zupełnie inny chłopak. Dwie godziny mielenia, zrobiliśmy agendę, zadania, obiecanki plus trochę cacanek. M wyskoczył na chwilę z pokoju z twarzą ”będę rzigoł”. Sed ucieka. Ja wracam do mejli, Momo do bycia nieszczęśliwym. O 16 wraca syn małostrawny, pan stajenny. Wyszedł wczoraj do fryzjera wrócił po 24 godzinach. Zabrał ze sobą klucze do domu i nikomu nic nie powiedział. Jęczał coś, że mama w szpitalu. 20 lat w gastronomii dobrze przygotowuje cię na twarde ściemy. Mojżesz wypełzł z pokoju tylko po to, żeby go zwolnić. Za zniknięcie plus za to ze ciągle go było czuć alkoholem. Pakuj manaty i do widzenia. Jak nie ty, to jest 45 milionów innych. Dura lex sed lex. Jedziemy do Yaya na kolację. Mojżesz niby stabilny. Jednak nie. Poskubał coś i znowu go wzięło na bakier z życiem. Poszedł się schować do samochodu. Ja proszę żeby mi to wszystko zapakowano. Zamawiam również z polecenia herbatę o nazwie Bogota. Niby że marihuana w środku, jestem sceptycznie nastawiony. Koszt 1000 szylingów, czyli jakieś 1 zł. Dostaję gorącą butelkę po Jamesonie 0,75L z kubeczkiem miodu, bez mała 250g. Wracamy do domu. 30 min na włościach a M oznajmia z szałem w oczach że musi do szpitala. Sam pojedzie, jest na siłach. Szczerze wątpię, ale nie mam zamiaru się szarpać, plus jeszcze nie prowadziłem po Kampali. Jedź, leć. Siedzę na tarasie, na ziemi, przy moim niskim stoliku kawowym. Jedna noga urwana, dostawiona z powrotem dla hecy, wszystko oparte o ścianę, jakoś się trzyma. Lubię siedzieć na ziemi. Piszę tego bloga. Nalewam sobie jeden kubek. Nie pachnie ziołem, pewnie jakaś ściema. Na górze pływa pełno ziarenek konopi. Debile, przecież ziarenka nie mają żadnych substancji psychoaktywnych. Jeee tam, spróbuje. Bardziej się boję, że może być tam prawdziwa herbata. Większy strach przed kofeiną/teiną niż przed Tetrahydrokannabinolem. Zalałem to wszystko miodem, bo gorzkie. Powoli sączę. Po pierwszym kubku – a tam Karwia sranie w banie. Nalewam sobie drugi. Godzina mija, drugi skończony, dobra herbata, gorzka, ale z ziołem to nie ma nic wspólnego. Trzeci kubek. W połowie zauważam, że zaczynam się śmiać z tego co piszę. O o.
Smoki. Fraktale.
Jak juz zabijesz wszystkie smoki to poprosimy o herbatę na próbę. Mamy tu herbaciarnię to zdywersyfikujemy ci profil biznesowy 😉