top of page

Wtorek 9 Stycznia 2024

  • filippuczka
  • 15 sty 2024
  • 4 minut(y) czytania

Zaktualizowano: 16 sty 2024

Do Ugandy przyleciałem około 14:20 czasu miejscowego. Wysiadka z samolotu Emirates była błogosławieństwem. Lot z UK do Dubaju przebiegł spokojnie, dużo miejsca, dobre jedzenie, obsługa nie narzuca się. Przesiadka, lotnisko zrobiło na mnie duże wrażenie, dużo łażenia zanim się gdzieś dojdzie. Generalny klimat luksusowego centrum handlowego w piaskownicy. Uwagę przykuwały co chwila oznakowania: 12K / 16K / 18K. Myślałem że to jakieś światowej klasy telewizory HD. Nie. Karaty. Oczywiście że karaty. Siano leje się ze ścian. Po 5 minutach nudzi, jak człowiek nie przywiązuje wagi do rzeczy materialnych. Dobra, szukamy gejta. Winda w dół, winda w górę, winda w dół. Sami hindusi. Jak w Kolumbii nie spotkałem Kolumbijczyka tak w Dubaju nie spotkałem Dubajczyka(?). Podchodzę do mojej bramki. No, także ten, 300 czarnoskórych jegopaństwa, dobrze wiem że to na mój lot. Trochę niekomfortowo, bo wszyscy się gapią. Kij w to, trzeba się przyzwyczaić. Bramka się otwiera, wszyscy się pchają. Za kilka dni przekonam się że jak na lotnisku, tak na drogach. Miejsce w samym tyle samolotu, dobrze, bo jak katastrofa to niby najbezpieczniejsze. Albo lepiej, zobaczę jak ta banda niewychowanych gadów zginie pierwsza. Siadam, miejsce przy oknie. Czekam na sąsiadów, bo lot obłożony jak twoja stara. Siada pani z dzieckiem. Od teraz pomijamy kolor skóry, chyba że biały gdzieś wyskoczy. Dziecko – oczywiście że dre ryja. Rozpierdala wszytko w zasięgu rąk i nóg. Matko boska czemu ja nie piję. Matka gnoja nie wychowała i za każdym razem jak coś odwali to go jeszcze przeprasza. Po raz kolejny, taki nawyk. Jak komuś coś się stanie to wszyscy mówią sorry. Nawet jak ich nie dotyczy. Nie takie same sorry jak u anglików, że jak cię widzą i mijają na klatce schodowej szerokości 6 stóp i dwóch lemurów to przepraszają. Podobne wyłączenie mózgowe. Gówniak spauzował po 2 godzinach. Hosanna na wysokości. Samolot zaczyna śmierdzieć pachą. Czas iść spać. Jet lag i tak dopadnie bo na poprzednim locie się ciupało w diablo do północy. Dalszy lot bez szaleństw. Zgubiłem słuchawkę z moich ulubionych sziaomi, najpewniej wleciała do kibla, bo kieszenie moich nowych spodniach a la Sindbad są funkcjonalne jak piach do zakrapiania oczu. Wyszłem i wyszedłem. Wali gorącem, podobnie do Kolumbii chociaż nie tak wilgotno. Powietrze pachnie jak wnętrze szklarni, albo jakby ktoś otworzył worek z ziemią. Wszyscy wleką dupę. Tryb chodzenia Mojżeszowy. Z noski na noske. Ja oczywiście na pełnym wkurwie bo adhd nie wybiera. Lotnisko, brzydkie i obdrapane, nic ciekawego, funcjonalne – tak. Zostałem skierowany na immigration. Szybka wklejka w paszport wiza na 3 miesiące, sprawnie i bez stękania. Zero narzekania na kontrolę graniczną. Czekanie na walizki się trochę przeciągnęło. Ale szczerze europa nas rozpieszcza z walizkami zaraz z miejsca pod ryjek. Ostatnia kontrola. Rentgen na torby. Nie wiem jak ale wwiozłem całego kompa z 32 calowym ekranem. Z tego co pamiętam to szukają dronów. Odebran z lotniska przez Mojżesza i Davina. Davin, brat Sankary. Sankara – Nasz młodociany prawnik z wpływowym ojcem, o tym później. Auto rządowe, wielkie bydle z kogutami na masce. Jadziom. Davin prowadzi jakby w Lidlu rzucili lacie za pół ceny. Typ kreuje własne ścieżki i nie poddaje się reżimowi przepisów. Światła drogowe to tylko sugestia a czerwone to wręcz wróg ojczyzny. Pomimo tego jazda jest pewna i szybka. Co robi Davin? Chce zostać pilotem samolotów rejsowych. Latał na Cessnach. Czeka aż się kursy otworzą więc się żywnie opierdala, bo tata nic nie mówi. Spędza czas jeżdżąc bez celu po Kampali. Na oko 20 lat, nie więcej, otyły, dziąsła trochę za bardzo nachodzą na zęby, co sprawia że jeszcze bardziej wygląda dziecinnie. Konwersacja szybko się kończy bo za duża różnica wieku a typa interesują tylko samoloty i ciasto. Pierwszy przystanek na jedzenie. Jakiś grill przy drodze. Masakra ryja z terrorem, dąb Bartek cały pociupany i rzucony na stos, tlący się tu i tam, dający jakiś tam ogień i kupę dymu. Szybka szama, wieprzowinka. Jest ok, warzyw się nie tykam bo nie ugotowane. Pełno ciemnych typów, wisi mi to po raz kolejny że się gapią. Docieramy do domu. W drzwiach garażowych wita mnie jeden z pomocy domowych. Pan i pana łóżko, które jest ustawione w tymże garażu śmierdzą jakby przedestylować menela. Jakby pot się spocił. Fe. Z miejsca wysłany pod prysznic. Zrzucam bagaże, bo już na nas czeka kierowca. Ronald. Ronald prowadzi kolejne bydle Toyota Harrier. Uganda sprowadza kupę Japończyków. Kierownica po prawej stronie to jedyne udogodnienie, cały interfejs samochodu natomiast jest po japońsku. Śmieszy za każdym razem gdy włącza się samochód. Piskliwa przejęta japonka wita Cię uniżenie. W środku ohayo gozaimaśta na zewnątrz ochujam kajśtam. Lecimy do Moniki. Monika to socialitka spełniona, zna każdego ważnego w Kampali. Matka Morrisa i Maureen. Ci zaś będą pojawiać się w przyszłości. W domu u Moniki zastała nas tylko pomoc domowa – Miria. Niska, chuda, piskliwa. Sympatyczna, ale bez grosza wyobraźni. Zgrywa głupią trzpiotkę, żeby ludzie traktowali ją z taryfą ulgową. Personalnie nic do zarzucenia. Zalewa nas fala węglowodanów: poszo, matoke, wegański gulasz z grzybów i masła orzechowego. Wcinamy. Przesiadka na balkon gadka szmatka z M. Oooooczywiście pierwsza wpadka z alkoholem, M miał gin zmieszany z wodą, ja po prostu wodę. Oczywiście musiały nam się pomieszać szklanki. Wyplułem z miejsca do doniczki. Mam nadzieję że nie zeschnie. Po godzinie Monika dociera. Witamy w Ugandzie, standardowe small talki. Monika przygarnęła M pod swoje kwocze pióra i pomaga mu jak może, nie wiem dlaczego, tak po prostu jest i nie dociekam. Znowu samochód nazod do domu. Na drogach masakra i korki takie, że Milan wygląda jak pluszowy miś. W końcu w domu. Musimy chwalić zasłony które dostaliśmy od Moniki. Czas odpakować materace, wszystkie w kolorze hinduskiego targu. Nóż poproszę bo celofan twardy a hardy. Dostałem maczetę. Czy mogło być coś bardziej afrykańskiego. Nie dzisiaj. Łóżko ubrane, wszyscy chodzą w około i ooo i aaa że biały sobie sam ogarnał cokolwiek. Tu biali nie pracują. Nie wolno ci nawet wstać, jak jesteś w gości i chcesz pójść spojrzeć przez okno. Gdzie idziesz, masz siedzieć i odpoczywać. Zawsze musisz odpoczywać. Test materaca. Twardy jak pan Twardowski. Zajebiście. Nie przesadzam deska z emdefu i ten materac to bliskie kuzynostwo. Jako pracownik gastronomii z długim stażem, doceniam. Wtem! Karaluch. Kurwie zagnieździły się pod framugą drzwi łazienkowych. Jutro będziemy z tym tańcować. Dzisiaj już dość dzisiaj już nie. Karaluch dostał lampę na japę i skończyło się cwaniakowanie. Nienawidzę zapachu karaluchów, przypominają mi się kible w Grecji. Na dzisiaj koniec, rozpakuję się kiedyś tam. Czas pokaże.

Ostatnie posty

Zobacz wszystkie
Środa 31 Stycznia 2024

Szczęśliwe dni nadeszły nam jak manna z nieba. Od północy sraczka jak Old Faithful w Parku Narodowym Yellowstone. Noc poprzerywana....

 
 
 
Wtorek 30 Stycznia 2024

Planujemy ogarnąć się wcześnie. M jest dalej u Moniki na rekonwalescencji. Mam go odebrać o 9:30. Nic z tego nie wychodzi. Miał ciężką...

 
 
 
Poniedziałek 29 Stycznia 2024

Wstaje wcześnie i lecę na południe Kampali. Mam spotkanie z panem od etykiet termokurczliwych. Maglowaliśmy się dwie godziny. Różne...

 
 
 

Kommentare

Mit 0 von 5 Sternen bewertet.
Noch keine Ratings

Rating hinzufügen
bottom of page