Wtorek 16 Stycznia 2024
- filippuczka
- 21 sty 2024
- 4 minut(y) czytania
Zaktualizowano: 27 sty 2024
Muzyka od sąsiadów: 10/10. Znów łupanka do 6:30 rano. Przypominam jest wtorek. M rzygał jak kot całą noc. O 2:30 nad ranem uciekł do szpitala. Oczywiście że prowadził sam, ledwo co widząc na oczy, skulony jak jeż przed napastnikiem. Dostał kilogram morfiny i w tym stanie wrócił samochodem do domu. Już dawno przestałem przejmować się gadkami moralizatorskimi. Wstaję lekko otumaniony i znajduję go leżącego w samochodzie. Ponoć najlepsza pozycja, bo mu lekko uciska na żołądek. Zostawiam go w spokoju, bo mam niedokończone sprawy z beczką. Podłączam karszera i jadę z tym całym światem. Nowy wspaniały chlorowy świat. Płuczę 16 razy, żeby mieć pewność. Targam to tałatajstwo sam do wieży, bo wszyscy jeszcze śpią. Nie no, nie ma bata, sam tego nie wytargam do góry. Idę obudzić pana z garażu co pachnie jak zagroda wielbłądów. Jestem gorszy od pułkownika w koszarach wojskowych. Tam cię budzą w nocy i każą cytować alfabet od tyłu, złożyć AK-47 z zamkniętymi oczyma lub rozwiązywać całki w głowie. U mnie trzeba targać chybocące się pojemniki na głupie wysokości z narażeniem życia, w klapkach. Trochę ekwilibrystyki i się udało. Ładuje się z kluczami francuskimi na górę, plus silikon, plus taśma uszczelniająca. Dokręcenie 3 rurek trwało dłużej niż chciałbym. Wszystko cieknie. Kręcisz w jeną stronę to cała reszta się odkręca. Trzeba wskoczyć do beczki. Dziura lewo mnie mieści i trzeba całą konstrukcję wgnieść do środka. Tam a sam. Woda włączona, leci ciurkiem, mokre majtki. Wszystko dalej cieknie. Góra, dół, góra, dół. Dwie godziny zajęło mi uspokojenie sytuacji. Na tą 10 metrową drabinę wspiąłem się z 30 razy. Jestem wymęczony. Zrobiłem Mojżesza. Co to znaczy zrobić Mojżesza? Są 3 sposoby. Pierwszy, uderzyć się tak mocno w: goleń, mały palec u stopy lub potylicę. Pozamykać miejsce pracy wrócić do domu, nie mówić nic do domowników, prosto do łóżka. Przeczekać dzień, nic dobrego już Cię nie spotka. Zacznij od jutra. Dzisiaj już nie. Drugi, zmęczyć się tak w przeciągu godziny, że jak tylko siadasz nam kanapie to budzisz się po 4 godzinach. Trzeci, ktoś Ci coś tłumaczy, za cholerę nie kumasz o co tej osobie chodzi, tylko powoli mrugasz, co 2 sekundy. Wybrałem bramkę numer 2. Nie drzemałem zbyt długo, budzą mnie hałasy domu. M czuje się trochę lepiej i chce jechać do fabryki butelek, jakąś godzinę drogi od nas. Czemu nie. Dojeżdżamy na miejsce. Brama, standard procedura, poprosimy podpisy od wszystkich członków rodziny i zaświadczenie od biskupa, że nie jesteście korpo szpiegami. Zostajemy skierowani na recepcję. 2 panie, Ugandyjki, witają nas w progu. Całe pomieszczenie wypełnione jest witrynami z różnymi próbkami butelek. Co byś nie chciał. Wybieramy 3 i siadamy na sofach z pierwszą panią. Ciężki angielski, plus prawie szepcze jak mówi. Trzeba mózg na wyższe obroty wrzucić.
- Poprosimy po 7 butelek z każdego wzoru
- Nie
- Czemu nie
- Firma nie pozwala. Max 3. Czyli po jednym z każdego
- Okej, to weźmiemy po jednym ale poprosimy rysunki techniczne każdej z nich
- Le co?
I tu się zaczyna cyrk. Obie panie są mniej niż ogarnięte w sprawach firmy. Wołają panią technik z laboratorium. Może ona wie o co nam chodzi. Wszystkie 3 robią Mojżesza wariant trzeci. Pokazujemy im zdjęcia na telefonach przykładowych rysunków technicznych. Czarna magia. Zagubieni bez szansy na odnalezienie. Trup na Evereście. Utopienie na zaporze. Po 45 minutach przeciągania liny, wszystkie się poddają i dzwonią po GMa firmy. Przenosimy się do innego pokoju. Dostajemy wodę i czekamy. Wyłączam wiatrak na ścianie, bo jak szeptacz znowu przyjdzie to nic nie usłyszę. Przychodzi pan GM, Hindus, oczywiście. Wykładamy kawę na ławę. Facet, poniekąd ogarnia o co nam chodzi. Widzę, że stara się narysować butelkę na papierze i już miał zapytać które wymiary potrzeba ale my uparcie obstajemy przy swoim. Pokazujemy co dostaliśmy w mejlu. Butelka narysowana w paincie windowsowskim z błędnymi wymiarami. Znowu pokazujemy zdjęcia rysunków technicznych. Nie mają czegoś takiego na stanie, bo formy przyjeżdżają z Kenii a oni tylko je nadmuchują. Widzi, że nie będzie nam mógł pomóc więc wysyła szeptacza po więcej próbek. Szeptacz wraca ciągle z czym innym. Widzimy jego irytację. Stara się być politycznie poprawny przed nami, ale my sami komentujemy kompetencje jego podwładnych. Jest świadom, ale jedynie co może zrobić w tej chwili to rozłożyć ręce. W końcu dostajemy po 7 butelek z każdego wzoru. Po półtora godziny poniekąd mamy to co chcemy. Dostajemy jeszcze zapewnienie ścisłej współpracy i odznakę jakości na czoło. Uciekamy szybciutko, bo jeszcze dostaniemy raka. Ochrona na bramie pyta się czy nie dalibyśmy mu pracy. M sobie żartuje, ja wcieram sobie gałki oczne w potylice. Witamy w Afryce. Centralnie jak każdy urząd w Polsce za komuny. Klient to osoba, która przeszkadza. Niedaleko fabryki snów znajduje się bank, w banku znajduje się kuzyn M. Bodajże Ezra, ale muszę zweryfikować. Wysoki, na oko max 40 lat. Przyjemna szeroka twarz, szeroko rozstawione oczy, popularna Afrykańska diastema. Normalnej budowy ciała, dba o siebie. Bez problemu oddałbym mu dzieci do pilnowania. Jedziemy na kurę z grilla. Ponoć najlepsza w okolicy. Mojżesz i Ezra mają dużo do nadrobienia. Siadamy w parczku przynależącym do restauracji, komary nacierają falangą na moje mięso koloru mozzarelli. Menu, jedne z lepszych jakie widziałem. Opcje: Cała kura, pół kury, ćwierć, frytki. Tyle. Kocham. Faktycznie dobra kura. Wszystko chrupie i ma smak. Wracamy do domu z Ezrą. Policja zatrzymuje nas za nic, wychylam moją białą japę i dostajemy automatyczną przepustkę, zawsze cieszy, zawsze bawi. Oprowadzamy po włościach. Mojżesz siada z kuzynem i nadrabiają zaległości. Mi się odechciało socjalizować. Zamykam się w pokoju. Mam dość wrażeń.
Normalnie się splułam że śmiechu.
Jak ty się tam mas Fiśku?