top of page

Sobota 20 Stycznia 2024

  • filippuczka
  • 24 sty 2024
  • 5 minut(y) czytania

Myślałem że po wczoraj się wyśpię. Gdzie tam, trzeba szorować kostkę brukową. Szu, szu, szu. Patrzę na telefon, sto wiadomości. Monika + Co. Jezusmaria co się stało z samochodem. Ronald - boziuświento skąd te wgniecenie. Co z M? Pytań na kopy a mi się nie chce odpowiadać. Od 10 Monika dzwoni natrętnie. Ronald zabrał jej auto od nas o 8 rano i prowadzą zawziętą dedukcję i obdukcję. Dobrze, że z daleka stąd. Telefon mogę zignorować. Siedzę i myślę. Jestem bez samochodu. Dobra, czas wziąć sprawy w swoje ręce. Przez przyjazdem Sankara zorganizował sesję naprawczą dla samochodu typu pick-up, który wcześniej należał do wujka Mojżesza. Od tygodnia niby gotowy stoi gdzieś tam. Samochód ma dwie nazwy, Movement (Ruch) oraz Anthill (Mrowisko / Kopiec Mrówek). Oby dwie to satyra na obecnego prezydenta Ugandy który jest przy władzy od roku, w którym się urodziłem. Movement to nazwa jego partii a jej wiodącym kolorem jest żółty. Nasz pickup był na początku tego samego koloru. Dlatego przemalowali go na majtkowy niebieski. Mrowisko – ponoć prezydent nie rusza się nigdzie bez swojej przenośnej wygódki, która zamontowana jest na wojskowym vanie. Prezydent też człowiek, każdy z nas ma swój ulubiony kibelek, do którego się nasze pośladki przyzwyczaiły. Taka historia. Dzwonię do Sankary i Moniki, po krótce streszczam co się wczoraj/dzisiaj rano wydarzyło. Mówię, że potrzebuje auto. Pozwalam im do siebie zadzwonić i się naradzić. Po 5 minutach S pisze, że za jakiś czas pojawi się jego boda boda. Po 45 minutach pod bramą trąbi motor. Wychodzę ubrany jak totalny turysta. Kierowca ma na imię Buda. Tak, Buda na boda boda. Wielki chłop, na spokojnie 2 metry wysokości. Twarz nieociosana, myślą nie splamiona. Porozumiewa się chrząknięciami. Nie jest niemiły, po prostu jest w obyciu jak kamień. Pierwsza jazda na bodzie w Kampali. Jest piękna pogoda, widoczność na ho ho, smog się oczyścił. Bardzo przyjemna przejażdżka, pomimo tego, że mój kierowca jest zawodowym szaleńcem w kasku orzeszku. Jeden z niewielu z kaskiem. Dojazd do szkoły Sankary gdzie zaparkowany jest movement zajął jakąś godzinę. Schodzę czując w oczach i w ustach pył, normalka. Szkoła położona jest niedaleko domu Sankary, po drugiej stronie Kampali, na  drodze wyglądającej tak, że podejście na Rysy to jest droga walcowana. Połączenie wielkich śliskich kamoli z szutrem daje niezapomniane wrażenia. Zjeżdżamy rampą w dół, wita nas paru ciekawskich pracowników oświaty. Twarze mówią, co, ten białasek w tym monstrum? Spokojnie czekam na klucze i wymieniam grzeczności. Otwieram, w środku czerowno od pyłu, ja w jasnych spodenkach koloru samochodu, biała koszulka, białe konwersy. Kto by się tym przejmował. W środku zaduch. Włączam silnik. Kaszle ale daje radę. Piękny agresywny diesel. Próbuje okna. Jedyne jakie się otwiera to od strony pasażera.  Próbuje włączyć klimę, rozpyla się na mnie chmura pyłu z kanałów nawiewowych. Kaszlę. Motor wentylacji brzmi jakby tego szatana przykręcili na jednej śrubce i wpada w takie wibracje, że całą kabiną trzęsie. Wycieraczki, nie działają. Światła, poniekąd. Ale bardziej jakby ktoś zamknął po 3 chorowite świetliki w każdym kloszu. Skrzynia biegów jest tak luźna jakbyś się chciał pobawić baranimi jajami. Gaz i hamulce na szczęście działają. Oczywiście nie ma benzyny. Modle się, żeby pływak wskaźnika paliwa działał. Zapalam, pierwsza próba wyjazdu ze szkoły zakończyła się fiaskiem. Samochód się zadławił i stoczyłem się na wypłaszczenie. Dobra teraz więcej gazu niech se poje. Wyskoczyłem z bramy w chmurze czarnych spalin. Telefon na prawym kolanie z mapami. Pocę się jak świnia. Włączam się do ruchu na jedną z głównych arterii i panicznie szukam stacji benzynowej. Jest! Wjeżdżam, nie wiem od której strony mam wlew paliwa. Wyskakuje jak ten chłopek roztropek i z miejsca do dwóch chłopaczków co obsługują pompę że proszę paliwo i że nie wiem do końca czy to dizel czy benzyna. Śmieją się ze mnie, ale są pomocni. Ogarnęli, że nie benzyna. Tutaj płaci się przy dystrybutorze. Proszę za 150k – jakieś 157 zł. Patrzę na wskaźnik jest 150, pan daje mi czytnik do kart a tam 160. Hej hej, hola hola, co tu się odjaniepawla? A bo myśleliśmy, że nas wspomożesz. Dupa sranie, żadnego wspomagania. Jednie wspomaganie jakiego mi trzeba to do kierownicy w tym gracie. Zmienili, pośmiali się, gówno dostaną cwaniaczki drobne. Każdy chce tu chai (łapówka) za bycie pośrednikiem. Wsiadam i uciekam, widzę na mapach, że mam jakąś godzinę do domu. Co chwila próbuje otworzyć szybę. W końcu się poddała. No to można jechać. W pewnym momencie wjeżdżam na dwupasmówkę. Już mi wielokrotnie radzono, trzymaj się prawego pasa. Tak na marginesie tu jest ruch lewostronny. Lewy pas jest dla wolniejszych, prawy do wyprzedzania. Wszyscy siedzą na prawym pasie, bo na lewym i na jego poboczu pełno boda boda i busików-taksówek, mielą się zawzięcie. Jadę jakieś 70km/h, widzę że za 100 metrów zwężenie. Busik pcha się na mnie żebym zwolnił i wpuścił go przed siebie. Ani myślę. Przyspieszam. Szoruję burtą i nadkolem o bok busika. Zostawiam cienką niebieską linię na karoserii tego drugiego. Nic mnie to nie boli, bo auto obite jak śliwka. Widzę, że kierowca busika się żołądkuję. Redukcja biegu i uciekam. Na co się pchał. W końcu docieram do domu. Po drodze wynajduję inne uciechy w samochodzie. Klakson brzmi jak umierające dziecko emo. Kierunkowskaz jest po prawej stronie. Ciekawostka. Angielskie samochody mają taką samą konstrukcje jak europejskie tylko kierownica jest po drugiej, skrzynia biegów zostaje taka sama, więc jedynkę wbija się od siebie w kierunku kolana pasażera. Kierunkowskazy zostają tak samo. Kopiuj wklej. Natomiast japończyki sprowadzone na ten rynek mają dużo własnych rozwiązań. Także na razie za każdym razem jak chcę zasygnalizować, że skręcam to włączam wycieraczki. Kiedyś się nauczę. Dojeżdżam do domu. Gramolę się z auta i idę w stronę drzwi, widzę, że tylna klapa sama się otworzyła na wertepach. Zawiasy i zamki są kompletnie rozwalone. Nowa rzecz do listy. Wchodzę do domu. W drzwiach już czeka na mnie pomoc domowa z Gulu. Nie patrząc mi w oczy, piąte przez dziesiąte mówi, że musi wracać do domu, bo ma dziecko chore na malarię. Średnio jej wierzę, ale nic nie zrobię. Jakieś pół godziny zajęło mi zrozumienie o co jej chodzi. Mówi po angielsku, ale chyba się boi białego diabła. Ale na tik toku to ogląda filmiki. Prosi o pieniądze na bilet. Daje jej 70k, dużo za dużo. Więcej jej nie zobaczę. Cisza w domu nikt dupy nie zawraca. Gotuje to przeklęte spaghetti. Gaz w kuchence jest tak słaby, że mnie szlag trafia i ustawiam w kuchni glinianą doniczkę-grill. Rozpalam węglem drzewnym, patykami i rozpuszczalnikiem. Piękny żar, cały dom pachnie jak oscypek. Jadę z tym światem. Przychodzi Miria, sadzam ją z H przy stole i serwuje jak w 5 gwiazdkowym hotelu. Jedzą i się pocą, za ostre dla nich. Ugandyjczycy nie jedzą ostrych potraw. Nie lubią też zimnych rzeczy. Dzwoni Monika, oczy robią mi fikołka i przewrót w tył, co znowu? Musisz jechać do M do szpitala i zawieźć mu więcej ciuchów, pastę do zębów, mydło, dezodorant i co tylko. Diagnoza, operacja przepukliny, jak najszybciej się da. Doooobra. Wskakuje w auto i cisnę do Rubina. Wracam do domu znowu po północy. Jestem dętka. Przynajmniej spaghetti ugotowałem.

Ostatnie posty

Zobacz wszystkie
Środa 31 Stycznia 2024

Szczęśliwe dni nadeszły nam jak manna z nieba. Od północy sraczka jak Old Faithful w Parku Narodowym Yellowstone. Noc poprzerywana....

 
 
 
Wtorek 30 Stycznia 2024

Planujemy ogarnąć się wcześnie. M jest dalej u Moniki na rekonwalescencji. Mam go odebrać o 9:30. Nic z tego nie wychodzi. Miał ciężką...

 
 
 
Poniedziałek 29 Stycznia 2024

Wstaje wcześnie i lecę na południe Kampali. Mam spotkanie z panem od etykiet termokurczliwych. Maglowaliśmy się dwie godziny. Różne...

 
 
 

Comments

Rated 0 out of 5 stars.
No ratings yet

Add a rating
bottom of page