Poniedziałek 22 Stycznia 2024
- filippuczka
- 25 sty 2024
- 3 minut(y) czytania
Zaczynam od chleba. Wszystko z nim jest nie tak jak trzeba, ale próbuje. Po 40 minutach w piekarniku ładnie się otworzył, ale wystarczy go posłuchać, w sensie popukać w spód. Jak jest głuchy, pusty odgłos a bochenek jest lekki, to oznacza że wszystko w porządku. Tutaj mamy do czynienia z pukaniem w balon napełniony wodą. Rozkrawam i tak jak przypuszczałem zbita masa, zero lekkości. Eksperyment trwa. Robię jajecznicę a’la Gordon Ramsay z kretyńską ilością masła, wszystko na minimalnej ilości ciepła, żeby białko powoli koagulowało. Do tego guakamole, bo awokado się tu wala pod nogami. Parę pajd nieszczęsnego chleba uciętych z zewnątrz skórki. Jakbyś obierki z jabłek jadł. Śniadanie dla mnie i dla H. Zbieram dupę w troki, bo lodówka pusta. Karefur. Kupuje co trzeba, ale jako że jestem tu w tym kraju żeby patrzeć na rzeczy to zauważam jeden skromny problem Ugandyjskich sklepów. Overstaffing – czyli za dużo pracowników na zmianie w jednym miejscu. To jest wszędzie. W restauracjach, barach, sklepach, bankach. Smęcą się tak bez celu. Ja rozumiem, że robocizna tu jest tania jak barszcz, ale takie sklepy mają menadżerów trenowanych przez Europejczyków. Wchodzisz na AGD, czwórka wisi na lodówkach, opiera się o pralki, ktoś tam ogląda po raz setny ten sam film ustawiony na pętlę na telewizorze. Rzeźnik, na wystawce może 3 rodzaje mięsa, nikt nic nie kupuje, trójka ustawiona w szereg obserwuje jak świat przemija im przed oczami. Warzywniak. Piątka ludzi przy jednej wadze. Daje im papryki, bakłażany, cukinie, marchewki. Jeden odbiera, druga podaje worek, trzeci waży, czwarty oddaje mi z powrotem, piąty śpiewa. Za chwile cała piątka zaczyna śpiewać jakieś lokalne rapsy. Przy kasie też dwójka, jedna kasuje, druga obserwuje jak kasuje. Co chwilę przechadza się manager, ale on jest tu tylko od chodzenia. Miejscowi są mistrzami w przetracaniu czasu. Jadę z wózkiem do łazika. Ochrona jak zwykle gapi się na mnie bezceremonialnie. Już się gapił jak sroka w gnat jak wchodziłem. Nie wytrzymuje i się pytam czy wszystko w porządku. Z najbardziej koknejowskim angielskim jaki potrafię z siebie wydusić. Tak, tak, ale jestem głodny. Patrzę się na niego, ubrany lepiej ode mnie. Pytam, czy zapomniał lanczu z domu? Chciał żebym się domyślił, ale jak kocham grać głupiego. Coś tam smęci pod nosem. Ziom, wszyscy pracują na żarcie, weź pan się ogarnij. Nie daje pieniędzy, nie daje jedzenia. Za dużo razy się naciąłem. Płakał mi rzewnymi łzami Irlandczyk a potem burgery wyrzucał i na nie naszczał. Wracam do domu. Mojżesz chce żebym przyjechał i odebrał od niego gruby plik forsy, przy okazji po drodze obczaił sklep z kompresorami, mam zerknąć. Jadę. W sklepie miła pani pokazuje wszystkie kompresory i wymusza na mnie przyrzeczenie, że wrócę. Wszędzie tu są nachalni i wymuszają lojalność. Wsiadam do samochodu i porównuje ich ceny z tymi na necie. On-line 1M, w sklepie 5M. Wrócę, jak mi zapłacą. Szybka piątka u Momo. Nie chcę mi się siedzieć i słuchać, jak on kłóci się z pielęgniarkami o rybę. Biorę siano i wracam. Na oko jakieś 3M czyli 3000zł / 600 funtów. Czuję się jak jakiś Pablo Eskobar. W domu zastaję Mirię. W łazience dla gości eksplozja ubrań. Co. Monika wróciła z Kenii i ma kupę prania. Nie ma w domu pralki. Mało kto ma, nawet ci bogaci, wolą jak im służący w misce wypierze. Na oko jakieś 7 załadowań, będzie tu cały dzień i całą noc. Pal licho. Zabieram się za jakiegoś azjatyckiego stir fraja. Nakupiłem dużo, bo nie chce mi się gotować, więc robię na 3 dni. Nie wiem, kiedy Momo wróci toteż robię dla siebie zakazane żarcie. Uruchamiam doniczkę-grill bo wiem ze kuchenka nie wyrobi z gazem. Pięknie się gotuje na węglu. Miria (Może Mirka?) myje cały dom. Ja knuje jakby tu podzielić się z Moniką jej planem dnia. Bo jak na razie Mirka jest najbardziej ogarnięta z całej tej bandy. To znaczy, ma swoje momenty, gdzie ci ręce opadają. Ale, nie wiem gdzie to było: w krainie ślepców jednooki jest królem. Myślę że Mirka ma jedno oko. Dzień kończę szybko. O 10 mówię wszystkim że mają zamknąć dzioby, nie puszczać muzyki i skończyć z tą przeklętą pralką. Miałem ciężki tydzień i chce się w końcu wyspać. Kazałem Mirce przetłumaczyć panu H że jak go najdzie rano zamiatać pod moim oknem to mu nogi z dupy powyrywam, z całym szacunkiem. Sza.

Komentarze