top of page

Poniedziałek 15 Stycznia 2024

  • filippuczka
  • 15 sty 2024
  • 4 minut(y) czytania

Zaktualizowano: 20 sty 2024

Poniedziałek poniedziałunio. Mojżesz wydaje się ok po wczorajszych ekscesach w toalecie. 11 rano, robimy standardowy objazd po supermarketach, narzędziowy plus żarcie. Od tygodnia próbuje znaleźć worki na śmieci. Nie jest to takie oczywiste. Znaleźliśmy wielki sklep spożywczy naprzeciwko naszej mekki zrób to sam. Z zewnątrz niepozorny, w środku, dwa poziomy, trzeba zapierniczać z wózkiem po rampach jak dla niepełnosprawnych pomiędzy piętrami. Są worki, kupuje na zapas. Wozi nas dzisiaj kierowca Moniki bo zna miasto a mamy zamiar się zapuścić. Na pierwszy cel stawiamy młyn należący do Mandela Group. Taki konglomerat, który trzęsie całym zasobami mąki w Ugandzie. Szukałem mąki do chleba po sklepach i się poddałem. Napisałem mejla do największego dostawcy, o dziwo odpowiedzieli mi. Chociaż osoba pierwszego kontaktu nie miała zielonego pojęcia o czym mówię (Białko powyżej 12%). Po parunastu CC w końcu ktoś z działu sprzedaży się zlitował i zaproponował ichniejszą mieszankę. Wiem, że nic lepszego tu nie dostanę. Spoko że chcieli mi pomóc. Trochę jakbym pisał do Coca Coli, że chciałbym kupić litr koli prosto z fabryki. No zawracanie dupy. Proszę przyjechać pod młyn, ogarniemy. Na horyzoncie majaczy wielkie bydle, stada silosów, pasów transmisyjnych, kominów i bóg wie czego jeszcze, co potrzebne do zmielenia mąki. Widziałem duże fabryki, ta jest solidna. Pierwszym razem nie udało nam się wjechać i skończyliśmy na małym placyku, gdzie odpoczywają sobie busiki-taksówki. Takie podobne do VW ogórka, mieszczą do 12 ludzi, chyba że ułańska fantazja dopisze to pewnie z sześć jeszcze dopchną. Wjechać tragedia wyjechać tragedia, ludzie naciągają jakieś łańcuchy stanowiące bariery żebyśmy się mogli przecisnąć. Wyślizgnęliśmy się. Brama fabryczna. Standardowe pytania, jak, gdzie, po co, od kogo, numery telefonów, gdzie mieszkamy, rejestracja samochodu. Przyjechaliśmy po wzbogacony uran kurka wodna. Dostaliśmy trzy przepustki i zostaliśmy skierowani do działu sprzedaży. Nowoczesny piętrowy budynek, chudy a długi. Otwiera się przepastne okienko. Wita nas dwójka panów z Punjabu. Wszyscy pracownicy wyższego szczebla to Hindusi. Wiemy do kogo należy firma. Pytam o moją mąkę, faceci nic nie kumają. Ok trzeba było od początku mejle pokazywać. Aaaa, oooo, ooook. Najmniejszy worek 50kg. Dobra tam. Proszę na górę do kasy. Biegnę, bo jestem niecierpliwy człowiek. Nikogo nie ma. Schodzę na dół. Pytam. Na pewno jest. No jak jest, jak nie ma. Znowu na górę. No nie ma, z żadnej strony. Znowu na dół. Powoli wlecze się typ z innego budynku. To ten. Proszę na górę. Siadamy, płacimy. M próbuje dowcipkować. Chłop jest w humorze wisielczym i tylko z cicha popierduje coś pod nosem.  Dostajemy 3 kwity. Oczywiście, bo trzeba zdać je 3 osobom. Panom na dole, panu co przyniesie worek i panu na bramie. Proszę wyjechać i czekać przy drugiej bramie. Tak zrobimy. Pracownik firmy, czarnoskóry, uwalony od mąki jak święta ziemia, ładuje wór do bagażnika. Wszystko zapylone. Jestem zadowolony. Mam co chciałem. Przed przyjazdem do młyna zaliczyliśmy centrum wysyłkowe Salabad z całą resztą badziewia nadanego z UK. Bagażnik zapchany na amen. Siedzi nisko. Mojżesz siedzi jeszcze niżej, bo go zaczyna żołądek znowu rwać. Musimy uciekać szybko do domu, bo tam wszystkie leki. Chociaż ja już nauczony poprzednimi wyczynami pana Odonga, posiadam w plecaku całą apteczkę. Faszerujemy go płynem o smaku kredy i przeciwbólami. M zwinięty w kłębek ucieka do swojego pokoju a my wyruszamy na drugą część misji. Mamy znaleźć kontenery na alkohol i wodę. Pierwsza firma, nie ma bata nie wjedziecie. Spoko. Druga firma możecie wjechać, ale potrzebujemy te same dane co ci z młyna, plus proszę jeszcze zostawić dowody. Zdajemy wszystko idziemy na golasa. Pani na recepcji daje nam broszurki z cenami, każe zeskanować QR i się odstosunkować. Następne miejsce – składowisko. Ktoś sobie uznał, że na swojej działce dobrym pomysłem będzie upchnięcie jak największej ilości cystern, pojemników, kadzi i wszystkiego innego co potrafi utrzymać płyn i jest większe od dwóch kokosów. Żurawia w zasięgu wzorku nie widać, jak oni do cholery to wszystko poustawiali? Znaleźliśmy odpowiednią kadź, 3000L, jest piękna, pytamy o cenę 12 milionów szylingów. Cena dla muzungu. Mówimy typowi, że chyba nie. On na to że szef przyjedzie. Czekamy. Dzień dobry, czy pana pojebało z cenami? Oj przepraszam, dla was panowie 10. My: Eee. 9. Eeee. No niech stracę 8. Zadzwonimy do pana. Nigdy nie zadzwoniliśmy. Miejsce tak i tak robi wrażenie, ktoś musiał być bardzo zawzięty, żeby to wszystko zmieścić. Ronald zna jeszcze parę innych lokacji. W każdym z nich próbują nas orżnąć. Zanotowaliśmy, gdzie co jest wraz z cenami, nigdy w życiu nie wrzuciłem tyle pinezek na gugle maps. Wracamy do domu, bo Mojżesza życie bije po rzyci i musi jechać do szpitala. Zaczyna się. Ja z braku laku zabrałem się za beczkę z wodą. Z tyłu domu mamy 10 metrową wieżę ciśnień. 1000 litrowa czarna beczka na chwiejącym się stojaku. Pierwsza inspekcja wykazała, że jeżeli by do niej narzygać to wielkiej różnicy by to nie zrobiło. Zaopatrzony w klucze francuskie robię szoł dla sąsiadów. 1000 litrowa kaskada rozlewa się na całe podwórko. Ludzie wychodzą z domów, co się dzieje. Macie sąsiada Polaka, ot co. Po godzinie można beczkę ściągać. Z byle jakiego nylonowego sznurka robię system pseudo bloczków i powolutku opuszczam czarny pojemnik. Wszyscy filmują, bo czekają aż coś się stanie. Czyszczenie owego pojemnika to był festiwal uciechy. Pomoce domowe co chwile wyskakiwały z domu, żeby zobaczyć co tym razem odwalam. Zacząłem od  ustawienia beczki na 3 krzesłach do góry nogami i próby wślizgnięcia się od dołu. W jednej ręce wąż, w drugiej gąbka, w trzeciej latarka/telefon. Poddałem się, jeżeli chodzi o próbę pozostania suchym. Po godzinie tańcowania i wypłukaniu całego tego gruzu wraz z małą kością niewiadomego pochodzenia zalewam to wszystko wybielaczem i zostawiam na noc, żeby żarło. Mojżesz wraca ze szpitala. Twarz niegęsta. Biegusiem do pokoju spróbować uspokoić kwasy żołądkowe. Wcześniej próbuje przekonać pomoc domową z Gulu żeby ogarnęła pokój M, nie rozumie, nie chce, nie wie, boi się. Bez sensu taka pomoc. Idę sam ognać, bo nie mam cierpliwości. Jest na mojej gównoliście bo boi się lodówki, zamraża mleko i chowa ugotowany ryż do szuflady ze sztućcami. Momo rzyga jak kot.

Ostatnie posty

Zobacz wszystkie
Środa 31 Stycznia 2024

Szczęśliwe dni nadeszły nam jak manna z nieba. Od północy sraczka jak Old Faithful w Parku Narodowym Yellowstone. Noc poprzerywana....

 
 
 
Wtorek 30 Stycznia 2024

Planujemy ogarnąć się wcześnie. M jest dalej u Moniki na rekonwalescencji. Mam go odebrać o 9:30. Nic z tego nie wychodzi. Miał ciężką...

 
 
 
Poniedziałek 29 Stycznia 2024

Wstaje wcześnie i lecę na południe Kampali. Mam spotkanie z panem od etykiet termokurczliwych. Maglowaliśmy się dwie godziny. Różne...

 
 
 

Comments

Rated 0 out of 5 stars.
No ratings yet

Add a rating
bottom of page