Piątek 12 Stycznia 2024
- filippuczka
- 15 sty 2024
- 4 minut(y) czytania
Zaktualizowano: 18 sty 2024
Śniadania już standardowe, mango i arbuz, nie lubię jeść za dużo z rana także jest idealna opcja żeby rozruszać żołądek. Pół godziny później popchnięte rolexem z ulicy. Zostajemy odebrani przez Ronalda, kierowca Moniki. Ronald rzęzi całą podróż na temat futbolu i klubów angielskich. Ja nie wiem, ja się nie orientuję. Sklep z narzędziami, Hardware World standardowo staje się moim ulubionym miejscem, chyba już powoli się do mnie przyzwyczajają. Szybkie odwiedziny po masę śrubokrętów, złączek, rurek, kabli i wszystkiego czego w tym momencie nam trzeba. Płacenie w takim sklepie jest problematyczne. Generalnie robienie czegokolwiek w tym sklepie jest problematyczne. Bramki na z kontrolą plecaków i wykrywaczem metalu na wejściu. W środku obsługa, która nie ogarnia nic a nic i trzeba zdjęcia pokazywać. Jak chcesz płacić kartą to nigdy nie ma terminala i ktoś musi biec na inne piętro. 3 rachunki, 2 wypisywane ręcznie, 1 drukowany. Ceny, zazwyczaj nie ma cen na produktach więc ktoś biega góra dół i się dowiaduje. Potem te rzeczy bierzesz pod pachę i idziesz do takiego stoliczka i ktoś Ci to sprawdza jeszcze raz i zabiera jeden świstek. Następnie na dół, bramka, przy bramka pani która mogłaby wzrokiem skuwać płytki ze ścian. Następny kwitek do sprawdzenia. Pani nic nie mówi tylko chrząka. Nareszcie możesz wyjść. Cała świta ładowaczy się na Ciebie gapi. Chłopaki zrobieni z samych muskułów, tkanka tłuszczowa na poziomie geparda. Następnie kierujemy się do jedynego sklepu AGD, kupić pralkę, bo się zastawiłem i powiedziałem, że żadna pomoc domowa nie będzie myła w misce moich gaci. Mojżesz się złamał. Wchodzimy, oglądamy, wybraliśmy. Czas zapłaty. Pan przy kasie, Hindus, nie powiedział Mojżeszowi dzień dobry, jak się mamy. Mojżesz się rozsierdził i zrobił haję na cały sklep, że kasjero-właściciel ma dupiate podejście do klienta i domaga się satysfakcji. Ja poszedłem udawać, że mnie interesują mikrofalówki. Trzeba przeczekać, nie ma sensu się udzielać. Załatwiamy z innym kasjerem dostawę. Przyjeżdża typ i mówi 40k (8 funtów). My mówimy, że chyba go bóg opuścił, bo mieszkamy 5 minut od sklepu. Znowu machanie rękami. Filip kupił metr w sklepie. Szybki pomiar, zmieści się do bagażnika Harriera. Podczas gdy tłuszcza dre na siebie ryja ja spokojnie w tle pakuję pralkę do auta. Zamykam bagażnik i czekam aż się zorientują. Pan dostawca stoi z otwartą gębą, a ja chciałem powiedzieć, że chytry traci 2 razy, ale nie wiem jak to jest po miejscowemu więc się poddaje i czekam aż reszta wgramoli się do auta. Wracamy do domu, bo M się usrał samosą. Samosy to kolejne danie z Indii które na stałe osiedliło się w kuchni Ugandyjskiej. Jakby co, to takie trójkąciki z kruchego ciasta, trochę jak faworki z różnym nadzieniem, smażone na głębokim tłuszczu. Przewijamy Mojżesza i uciekamy, bo mamy spotkanie z ojcem Morrisa. Pan Mureebe Methods Muhanuka chce się spotkać w jakimś Garden Centre. Wjeżdżamy na parking pół-podziemny. Wrażenie, trochę jak Klimczok z lat 80 w Bielsku-Białej (jak kto ze Śląska) albo jak jakikolwiek dom usług + Społem z tych lat. Kierowca się żołądkuje, że nie może tu stać z a długo. Ignorujemy go z góry na dół. Czekamy na Methodsa w jakimś małym oddziale banku Kairskiego. Siema siema, witamy w Ugandzie. Przekazanie upragnionej karty sim. W końcu nie musze się prosić wszystkich o wifi. Głodni? Tak. To lecimy na wieprzowinkę. Taka wymówka, żeby można było browara obcyngielić. Wsiadamy do monstrualnej Toyoty Hi-Lux i lecimy na złamanie karku. Ojciec Morrisa to kolejny wpływowy polityk, główne hobby to finanse. Siadamy w restauracji na świeżym powietrzu, nawet niezły wystrój jak na tutejsze warunki. Trochę nieintencjonalne tiki połączone z cepelią. Muzyka – oczywiście że napierdala. Wykładamy kawa na ławę co mamy zamiar zrobić w UG. Udaje zainteresowanego. Widzę, że ma swoją agendę. No dawaj kochanie co chcesz od nas? Po 3 Ginesie prawda wychodzi na jaw.
- Aaaa bo wy chłopcy to jesteście dobrym znajomymi Morrisa, on się tam marnuje w tej Anglii. Tak bym chciał, żeby wrócił tutaj, osiedlił się, znalazł żonę i przejął biznes ode mnie. Poszedł sikać. Narada z Momo. Wraca.
- Słuchaj pan. Ściągniemy syna. Musisz tylko dawać siano na jego wypłaty.
- Ale on nie weźmie pieniędzy ode mnie.
- Ale weźmie od nas, nikt nie musi wiedzieć
- Dacie radę?
- Z palcem w D. A, aaa, a co jak go zmusimy do ohajtania?
- Macie prawo do pierwszej krowy na weselu. (To chyba jakiś zaszczyt)
Generalnie wszystko wyszło idealnie, bo chcieliśmy ściągnąć Morrisa do UG żeby nam pomógł bo chłopak jest cwany i ma dobre koneksje w Kampali. Tym sposobem zaoszczędziliśmy pieniądze na jego wypłaty. Trochę niehonorowo, ale my nie mamy honoru. Chłopaki wytrąbili jeszcze po parę drinków. Ja sączę piwo imbirowe marki Stoney, polecam, już mi się woda zaczęła nudzić. Dołącza do nas jakaś kobieta, ale nie jest zainteresowana konwersacją więc zatapia się w jakiejś grze na telefon. Methods co chwila robi personalne wycieczki na temat tego, że nie piję. No jak to tak? No nie możliwe. Jesteś chory? Co chwila go gaszę jakąś cwaną odpowiedzią które już wytrenowałem na tłuszczy z Anglii. Nie grzeje nie ziębi. Chłop trochę prosty jak na moje standardy i widzę po jego twarzy skrytą agresję. Chyba lubi w mordę dać, może dać. Po setnym zapewnieniu, że ściągamy jego z latorośl nazad do domu przyszło nam się zebrać. Odwiezie na nas. Plejlista w samochodzie bardzo eklektyczna. Oni gadają i nie zauważają, że od 20 minut leci Steve Kekana – Pineapple Jam. Jestem w dżemowym transie. Widzimy, że nas polubił i zapewnia, że będziemy w stałym kontakcie. Kolejny pokemon do kolekcji. Resztę wieczoru spędzam z Mojżeszem na podgonieniu kto jest kto, koligacje rodzinne, Sankary i Morrisa. Robię listę na telefonie, bo sam się gubię. Okazuje się, że miałem racje. Methods lubi spuścić wpierdol. Skatował w przeszłości jakiegoś chłopa, który zbytnio interesował się jego teraz ex żoną (Monika). Nie mój cyrk nie moje małpy. Dostałem sraczki. Rolex z ulicy z rana…
Comments