Niedziela 14 Sycznia 2024
- filippuczka
- 15 sty 2024
- 3 minut(y) czytania
Zaktualizowano: 19 sty 2024
Dzień zaczynamy od owsianki a la Filip. Owsianka która odciśnie się piętnem na życiu Mojżesza. Posiłek na pełnym wypasie, rolowane płatki owsiane gotowane z cynamonem i miodem. Posypana nerkowcami z dodatkiem daktyli, bananów, mango i chińskiej gruszki. Plus jeszcze trochę miodu. Bomba kaloryczna która daje Ci energię na cały dzień. Zrobiłem dla wszystkich. Służący wstydzą się jeść co biały nagotował. Najodważniejsza Miria, wcina jak szalona i krzyczy, wujku wujku jakie to słodkie. Druga dziewczyna, z okolic Gulu. Skąd pochodzi Mojżesz. Dziobie i męczy. Po paru minutach wstaje od stołu i zanosi chłopakowi od bramy. Nie smakuje jej. Ona nie je czego nie zna. Z rana na śniadanie tylko binieła (prawdopodobnie binnewa) czyli taki sos z pomidora i masła orzechowego, serwowany z matoke i ziemniakami. Nie będę uszczęśliwiał na siłę i rozumiem przyzwyczajenia żywieniowe. Całej kosmopolitycznej reszcie smakowało. Lecimy do sklepu z narzędziami, żeby w końcu podłączyć pralkę. Plus parę innych potrzebnych pierdół. Zostawiamy domowników z 5L butlą wybielacza i prosimy o wychlorowanie całego domu. Bo jeszcze unosi się zapach nieużytku zdechłego karalucha. Do akcji dołącza się kolejna służąca Moniki, Rachel (Pol. Rejczel). Szczotki, mopy i jazda. Niedziela, widać ją na ulicy, w Afryce zawsze wiadomo kiedy jest niedziela, wszyscy odwaleni jak szczury na otwarcie kanału. Każdy przywdziewa najlepsze rzeczy z szuflady. I nie jest to nigdy stonowany ubiór. Bardziej jakby Papugi Kakadu i Ara dyktowały warunki. 36 stopni Celsjusza, nie ma problemu, wszyscy mężczyźni w dwurzędowych marynarkach z kamizelką. Katolicki kraj, taka tradycja. Wracamy ze sklepu po około godzinie, cały dom pachnie jak baseny w Polsce w latach 90. Lizol. Lizol znaczy higiena. Jest dobrze. Podłączam pralkę i robię pierwsze pranie na obcej ziemi. Za mną grupka pomocy domowych gapiących się jak szpak w gnat na to cudo marki LG na które musiałbyś pracować prawie dwa lata za tutejsze stawki. Zmusiłem Mojżesza do kupna, bo naprawdę nie chce ich widzieć jak mi w miskach depcą gacie. Działa, piszczy, świszczy. Gacie się pioro. Nagle, owsianka daje o sobie znać. Mojżesz się zwija z bólu. O co chodzi. Zapomniał że nie powinien jeść płatków. No to wspaniale. M ma coś nie tak z żołądkiem. Nikt do końca nie wie co mu jest. Zmaga się z tym problemem od ponad roku. Zła dieta, otyłość, wodospady alkoholu i słodkich napojów plus niemałe poziomy stresu wywierciły kwasową dziurę jego wnętrznościach. Dodatkowo są podejrzenia o cukrzycę. Chłop musi się pilnować. Zamiast się pilnować to mu się zapomina. Nie mam pojęcia jak on to robi ale sparzył się już z 7-10 razy i za każdym razem lądował w szpitalu, dalej się nie nauczył. O tym więcej w przyszłości. Także zapomniał sobie że nie może owsianki. Zdycha w samochodzie. Nadchodzi wieczór, M robi się głodny, żołądek się trochę uspokoił. Chce jechać do Yaya bo gotowane i najbezpieczniejsze. Zjedliśmy po rybie. Tilapia, wielka ryba rozmiaru karpia świątecznego. Yaya specjalizuje się tylko jednym daniu. Kozina, ryba albo wieprzowina, do tego warzywa i banany, wszystko zawinięte w liście banana, folię aluminiową i do piekarnika na kilka godzin. Wszystko gotuje się we własnych sokach a mięso rozpada się jak spróchniałe drewno. Mojżesz się trochę ustabilizował. Na razie. Wracamy do domu, M do łóżka pogadać ze swoimi flakami a ja z braku laku zająłem się instalowaniem czterech lamp ledowych w garażu. Ekwilibrystyka wysokiego szczebla, bo nie ma drabiny a sufity wysokie. Stoję na szafce z dokumentami i silikonuje wszystko do sufitu, bo nie mam wiertarki więc mam nadzieję, że tony lepidła dadzą radę. Dzień kończymy w miarę wcześnie, bo Mojżesz rzyga jak kot. Zaczyna się.
Commenti