top of page

Czwartek 25 Stycznia 2024

  • filippuczka
  • 26 sty 2024
  • 5 minut(y) czytania

Czwarta rano. Znowu. Nie mogę spać. Wczoraj poszedłem w pielesze o 10. Mój organizm jak ma 6 godzin odbite to stwierdza że dość. Wiem, że będę potem płakał. Nic, oczy jak Wyrak Upiorny (proszę sobie guglnąć) idę nadganiać bloga. Piszę do 7 rano. Wstaje Mojżesz i oznajmia, że jedziemy do publicznego szpitala spotkać się z doktorem na konsultacje. Budynek położony jest w dzielnicy Munyonyo. Bawi mnie ta nazwa. Południowy skrawek Kampali zaraz na Jeziorem Wiktorii. Droga jest sympatyczna, bo zaraz wskakujemy na płatną obwodnico-autrostradę. Zero samochodów. Za drogo. Zapowiada się ładny dzień, dobra widoczność, przyjemność z jazdy. A gówno. Dojeżdżamy do bramek, ja jako pasażer sobie obserwuje landszafciki. Okna otwarte na oścież. Hej Momo, czujesz to? Pachnie jakimś takim przypalonym karmelem. Noo ładnie pachnie. Pewnie gdzieś jest fabryka. Na bramkach przekonujemy się, że fabryka krówek znajduje się pod naszą maską. Kłęby pary wodnej wydobywają się z mojej strony silnika. Pytamy czy możemy się zatrzymać na poboczu. Nie ma problemu. Parkujemy. Śmiejemy się jak głupki. Ooooczywiście. Podnoszę powoli maskę. Pojemnik na dodatkowy płyn chłodniczy się gotuje. Wszystkie rurki otaczające silnik syczą jak czajnik. Powoli odkręcam pierwszy korek od pojemnika. Nie ma ciśnienia, ale słyszę, jak się gotuje w środku. Pomocna pani z karabinem przynosi chyba z 20L wody. Zobaczyła, że próbuje czerpać małą buteleczką, z było nie było ścieku, czysta woda, ale dalej ściek. Zalewamy mały pojemniczek ale widzimy że to nic nie daje. Na stówę coś jest zapchane w przewodach. Zostaje główny korek od chłodnicy. Obejrzałem zbyt dużo filmików jak ludziom ten korek wystrzeliwuje w twarz, razem z gejzerem gotującej się wody. Mo, dawaj kapelusz. M wozi się z takim materiałowo dżinsowym pseudo kowbojskim kapeluszem z flagą Ugandy na czole. Potołapacz. Nie, to mój ulubiony kapelusz, nie oddam. Oddaj, bo nigdzie nie pojedziemy. No dobra. Ne bój, wypiorę Ci. Zakrywam kapeluszem korek i powoli odpuszczam ciśnienie. Para wodna zaczyna parzyć mi palce przez kapelusz. Na szczęście mam ze sobą plecak akcji. W plecaku zawsze finka i multi-tool (taki podwójny scyzoryk z kleszczami). Chwytam korek kleszczami i ta sama operacja. Po 5 min się uspokoiło. I tylko lekko wybuchło, jak ściągałem korek. Zalewamy całą chłodnicę po uszy, lejek z obciętej butelki, oczywiście. Szybka narada. Jedziemy dalej? No raczej. Dajemy pani z karabinem złotówkę i w drogę. Mojżesz traktuje gaz z szacunkiem i poważaniem. Dojeżdżamy na zadupie. Fajne zadupie, bo mało ruchu i dość czysto. Szpital straszy trochę z zewnątrz, ale widziałem dużo komunistycznych straszydeł w życiu. 5/10 Leninów. W środku nie lepiej. Przepastne pomieszczenia. Zero świateł. Ludzie porozrzucani po najbardziej eklektycznym zbiorze ławek i krzeseł jakie widziałem w życiu. A widziałem hipsterskie bary na wschodnim Londynie. Gdzie do doktora Odong? Takie samo nazwisko jak Mojżesza. Trzecie piętro. Czekamy na windę. Wygląda na w miarę nową, bo wszystko z nierdzewki. Odznacza się na tle betonu. Czekamy, czekamy, czekamy. Mamy zrezygnować. Jest. W środku pacjent na łóżku i zgraja lejarzy dookoła. Acha, nie mają osobnej windy dla pacjentów. Idziemy z buta. Rampami, nie ma schodów, chyba pomyśleli że dla ludzi na wózkach będzie fajnie. Tylko z takim nachyleniem to i ja bym Mirki nie wypchał na pierwsze piętro. Drugie piętro, ortopedia. Pełno ludzi o kulach. Ale nie takich jak sobie wyobrażasz. Patyk pod pachę i jazda. Wszyscy o struganych patykach. Skręceni skośnie w torsie. Zaraz ci od skoliozy będą zacierać ręce. Dochodzimy na trzecie. Wejście na konsultacje przez drzwi do głównej Sali operacyjnej. W połowie pomieszczenia gruba linia na podłodze i napis proszę ściągnąć obuwie. Zostaje na zewnątrz. Nie ryzykuje, nie wiem czego nie ryzykuje, ale niech tak zostanie. Oczywiście wszyscy się gapią. Siadam w samym środku zgrai dzieci. Wszyscy na mnie gąły wybałuszają i jakieś półgębki. Zatapiam się w telefon. Pół godziny mija. Mo dzwoni, gdzie jesteś? Spotykamy się przy samochodzie. Co tam? Operacja, jutro, Rubin. Ooookej. Ostatni posiłek o północy. Dali mu dwie opcje,albo go patroszą jak karpia i otwierają mu cały brzuch. Albo robią 3 dziury i wjeżdżają kamerkami, za podwójną cenę. Nawet jakby miało być poczwórnie to by się nawet nie zająknął. M proponuje lunch w resorcie niedaleko szpitala. Ogromne połacie ziemi zaraz nad jeziorem. Kompleks jest niebotycznie wielki, prezydent w nim maczał palce. Dlatego jego podobizna jest wszędzie jak towarzysza Mao. Znajdujemy restauracje i wchodzimy ubrani jak menele. Biała twarz daje ci przepustkę do różnych ciekawych miejsc. Nikt nie kwestionuje. Dostajemy stolik. Z miejsca zauważam, że knajpa może posadzić na raz 300 osób. Załogi jest ze 20 na kelnerce. Pusto. Żywej duszy. Zamawiamy z menu które na siłę próbuje być europejskie. Jedzenie – straszne. Zamówiliśmy plater mięs. Oczywiście że dostaliśmy mięsa, ale wszystkie były z puszki. Miałem mały powrót do czasów studiów. Pasztet, konserwa turystyczna, bułka posmarowana nożem. Mojżesz chce się kłócić, ale nie ma sensu. Ja żeberka on ryba. Żeberka wyglądały jakby świnka spędziła na pustyni 40 dni. Ryba od M natomiast tak jakbym wziął 6 latka i próbował objaśnić jak używać patelni. Wszystko przystrojone, ale strasznie byle jakie i bez miłości. Pomimo że obsługi było jak mrówek to wszystko szło jak krew z nosa. Dostajemy nauczkę, trzymaj się miejscowych gar kuchni, nie sil się na ąę. Nawet w luksusowym resorcie możesz się rozczarować. Generalnie w Ugandzie obsługa klienta ssie. I to bardzo mocno i zawzięcie. Taki urok. Nie przyjechałem to zmieniać rzeczy. Muszę zmienić nastawienie i oczekiwania. Nauczyć się cierpliwości. W drodze powrotnej czytam mejle i przysypiam. Z etykietami nic nie idzie po mojej myśli. Wszyscy dostawcy mnożą problemy a nie dają mi rozwiązań. W domu trochę podkurwiony ze nic mi nie wychodzi, idę się zdrzemnąć. Śpię wkurwiony. Wstaje wkurwiony. Biorę prysznic, żeby się wybić z tego stanu. Narada z M, dzwonimy do Sedracka. Będzie u nas pod wieczór z jednym gościem. Ok. W międzyczasie mój kontakt z Ugandy ciągle się wymiguje i zmienia daty spotkania. Dojeżdża Clayton, nasz pan chodzące rozwiązanie wszystkich problemów. 30 minutowa pogawędka na temat. Spoko, nie ma problemu ogarnę was panowie, w tydzień będziecie mieli etykiety. Rozmowa była na tyle profesjonalna, że mu ufam. Plus przyjechał późnym wieczorem, żeby się spotkać. Zależy mu. Ciśnienie schodzi ze mnie natychmiastowo. W między czasie przyjeżdża Monika z Ronaldem, Zabrać Mirkę. Bo Mirka teraz będzie skakać między naszym domem a Moniki. Pasuje jej to, bo ma blisko do mamy. A my będziemy się dzielić kosztem jej zatrudnienia, plus transport, plus jedzenie. Widać ze woli spędzać z nami czas. Bo Monika ciągle ją sztorcuje. Mojżesz trzyma się na uboczu i gotuje ostatni posiłek. Wszyscy ładnie papią. Siadamy z M&M do stołu. Koncentrują się na temacie znalezienia mi żony. Co chwile dostaje zdjęcie jakieś koleżanki od Moniki pod twarz. Ja kontruję, że lepiej jakby syna pierwsze wydała a nie tam jakiegoś muzungu. Mojżesz cwaniakuje, to też dostaje na papę ode mnie kiedy z Bianką weźmie ślub? Zeszli z mojego tematu i wrócili do obrabiania odwłoków innym. W końcu całe to tałatajstwo się pakuje i wynosi. Jemy z M arbuza, on dopycha, ile może. Jutro o 7:00 pobudka. Odwożę go z rana. Jest trochę nerwowy. Jestem zbyt zmęczony żeby się przejmować.

Ostatnie posty

Zobacz wszystkie
Środa 31 Stycznia 2024

Szczęśliwe dni nadeszły nam jak manna z nieba. Od północy sraczka jak Old Faithful w Parku Narodowym Yellowstone. Noc poprzerywana....

 
 
 
Wtorek 30 Stycznia 2024

Planujemy ogarnąć się wcześnie. M jest dalej u Moniki na rekonwalescencji. Mam go odebrać o 9:30. Nic z tego nie wychodzi. Miał ciężką...

 
 
 
Poniedziałek 29 Stycznia 2024

Wstaje wcześnie i lecę na południe Kampali. Mam spotkanie z panem od etykiet termokurczliwych. Maglowaliśmy się dwie godziny. Różne...

 
 
 

Comments

Rated 0 out of 5 stars.
No ratings yet

Add a rating
bottom of page