Czwartek 11 Stycznia 2024
- filippuczka
- 15 sty 2024
- 6 minut(y) czytania
Zaktualizowano: 18 sty 2024
Pobudka, skoro świt, czyli na oko 7 rano. Wielki dzień dla nas szaraczków. Jedziemy się spotkać z ojcem Sankary. Wykroił trochę czasu dla nas, zaraz przed wyjazdem do roboty. Co robi ojciec Sankary? Pan Emmanuel Katabazi jest najwyższym przedstawicielem ministerstwa bezpieczeństwa wewnętrznego, tak zwanego tutaj ISO. Jest 2 osobą po wice prezydencie do objęcia władzy, jeżeli by coś się rypło. Niestety pani wice prezydent jest tylko marionetką, żeby pokazać jacy oni to progresywni. Przed wyjazdem z Polski ogłosiłem, że mam zamiar zdobyć uścisk prezydenta, tak dla jaj. Okazało się nastąpiło to szybciej niż zakładałem, bo w 3 dni. Technicznie. Czemu technicznie? Ema (dla znajomych) jest tak dobrze poukładany w rządzie że za parę dni obejmie tymczasowo władze nad państwem gdyż prezydent i vice będą poza granicami kraju. Czyli technicznie zaliczone. Dzisiaj spotykamy całą rodzinę w komplecie u nich w domu co nie zdarza się wcale. Zaszczyt kopie w dupę z przejęcia. Pan E wygląda jak typowy dyktator afrykański. Otyły, jak zresztą cała rodzina. Niski i łysy jak ziemniak. Totalitarnego wyglądu dodaje koszula i spodnie na kant koloru szaroniebieskiego, jak słoń na wieczór. Wszystko skrojone w Dubaju. Kołnierzyk tak wykrochmalony, że niewprawionemu podciął by tętnice. Oczywiście że się spóźniliśmy. Zawoził nas Davin a ten ma w de czas ojca, który pracuje codziennie. Wpadamy do willi na pełnej K. Uliczka do willi obstawiona samochodami wojskowymi i pickupami z ławkami szybkiego reagowania. Takie ławeczki parkowe, przyspawane do siebie tyłem z daszkiem nad głową, na 6 chłopa z karabinami. Za bramą mały obiekt wojskowy z małymi koszarami. A dalej wita nas konkretnej wielkości dom wraz z siostrą zakonną na progu serdecznie witającą nas wraz z jej koleżanką Niezręcznością. Mojżesz cichcem szepcze, że chętnie pobawiłby się jej piersią, ale tylko jedną i w całym uniformie. Stary zbol. Próbujemy utrzymać jakąś konwersację z Santa Madonną ale się nie klei i siostra Wiecznie Wniebo Niezreczna ciągle przerywa. Ciiiiiszszszszaaaa. Koniki polne trą szkitki. Ratuje nas matka Sankary. Jacqueline. Kolejna potężnej budowy kobieta. Polityk, a jakże, startująca do stołka w jednej z gmin. Atmosfera się rozluźnia, bo J wyciąga siostrę na zewnątrz. Dosiada się Sankara i czekamy w napięciu na zejście Pana. Mojżesz się zagapił i nie zauważył, jak Ema wchodzi. Skaczemy z S jak sprężynki na powitanie. Dosiada się Darwin. Wraca Siostra z Matką. Uścisk, uścisk. Opierdol dla Davina że tak późno nas przywiózł. Siadamy.
Dobra panowie mam dla was 5 minut, co macie? Zapytał zniecierpliwiony.
Chcemy przejąć pana farmę wraz 10 hektarami, rozhulać zwierzątka, bo marne oraz przede wszystkim zaorać pana banany i posadzić papryczkę czili odmiany scotch bonnet. Oferujemy dobry management oraz wpływy polityczne, gdyż generalnie robimy kołchoz i wszyscy w okolicy mają na tym zyskać, będziemy uczyć lokalnych rolników jak się sadzi i rozdupcymy Rwandę żeby już nie przodowała w produkcji. Będziemy eksportować na rynek Europejski oraz UK. Odparliśmy ochoczo.
Spoko, macie moje błogosławieństwo. Sanakara ogarniasz? Podjął na pozór przejęty.
Tak tate. Potwierdził Sankuś.
Czy mogę już iść. Skierował do żony.
Oczywiście. Haha
Wszyscy zrywają boki a ja popuściłem siku. Ojcze nasz wychodzi z plikiem dokumentów a żołnierze biegają wkoło udając że jest cokolwiek do zrobienia. Siadamy z Mamą Sankary. Zawsze jak to mówię to przypomina mi się Mama Muminka, tylko że czarna. A to heca. Dosiada się do nas Darwin. Sankara siedzi na słuchawkach wygłuszających co mu Mojżesz przwiózł z ENERDE i słucha wykładu online. Darwin, kopia wklej swoich braci, kolejny amator tłustego kebsa z lukrem. D jest artystą. Gra na bębnach i maluje. Lubi się też solidnie napierdolić. Jego talent ma wypadkową. Wypadkowo mu coś wyjdzie, jakiś tam warsztat jest ale widać że jest jebanym leniem. Później obejrzymy kolekcję jego 40+ obrazów wyciąganych mozolnie przez młodocianych służących ze skrytki pod schodami. Trzeba się pochwalić. Wróćmy do Pani mamy. Nawijamy jej makaron na uszy przez prawie godzinę. Mamy prawie całą rodzinę w garści i wiemy, że wszyscy będą dupę obrabiać ojcu jak tylko wróci z roboty żeby na pewno zgodził się na wszystkie warunki. Mama ma dużo różnych hobby za które należy się szacun. Jednym z nich było wytwarzanie wina a drugim produkcja środków do dezynfekcji rąk. Pokazywała nam zdjęcia jak miała zawalony pudłami salon podczas kowida. Interesuje się produkcją alkoholu, ale wie tyle ile syn o pieczeniu chleba. Widzę w jej oczach, że też lubi przyjąć setę ze śledziem. Jest nami zafascynowana i spóźnia się na spotkanie coraz bardziej i bardziej. Obiecaliśmy jej własnego branda. Chyba ją mamy. Mama pa pa. Zostajemy z artystą, gen z jak ta lala, ciągle na telefonie i ciągle pokazuje nam jakieś zjebane reelsy z kumplami albo z jego występów na bębnach. Oglądamy jego obrazy. Generalnie dużo schizofrenii, patologii wklejonych w sztukę etniczną a potem typ, który narysował okładkę do My Beautiful Dark Twisted Fantasy – Kenye West by to wszystko wziął i się na to przewrócił. Typ dostawał za dużo achów i ochów od swojego otoczenia, bo syn polityka to trzeba mówić że ok. Jakby nasrał na kanwę to by wszyscy chodzili wokoło tylko uuuu aaaaa. Udałem że dobre bo jestem dumnym hipokrytą. Chłopaki uciekają po rolexy. Zostałem sam, nie na długo. Przechodzi Darwin, daje mi wifi, idzie dalej, po resztkę wódy bananowej od M. Długo na kolejnego towarzysza czekać nie trzeba, bo w Afryce nie wypada być samemu. Ze zmiany w szpitalu wraca Dafin (mam nadzieję). Lat około 28, nie wiem czy jeszcze dziewczyna czy już kobieta. Widać zmęczenie w oczach, milion mile stare. Dobrze to znam, nocne zmiany do rana. Nienawidzisz wszystkich i wszystko. A tu nagle biały w domu. No odpowiedzmy sobie na pytanie, jakbyś wrócił/ła z roboty a tu ci czarny w kuchni siedzi to też byś cię zaiteresował/ła? Dosiada się i wpadamy w naturalny nawyk narzekania na prace z ludźmi, NFZ/Usługi/ Gastronomia, baaardzo podobne do siebie osobniki. Zazwyczaj takie rozmowy prowadzi się po zmianie o 4 nad ranem ale chu! Dostosuję się. Po pół godzinie objeżdżania wszystkich z oddziału, włącznie z pacjentami, musi uciekać, bo ma miting na zoomie z oddziałem. Byłem widziałem. No. Czyli mamy rodzinę w komplecie. Tata dyktator. Mama Polityczka. Jeden Prawnik, Jeden Doktor, Jeden Artysta. Co za wspaniałe klisze. Jest Siostra Zakonna. Jeszcze pieska brakuje. Chłopaki wracają z rolexami. Rolex to jest danie narodowe Ugandy. Rolex proszę państwa jest to chapati, czyli taki placek mączny smażony na oleju. Tłusty jak bity Webbera (Ten co z Łoną ma zespół i aranże muzyczne). Na ten placek przychodzi cienki omlet i dodatki. Zrolowany jak rolada i do papy. Dodatki to zazwyczaj pomidor, cebula. Czasami mięso. Czasami jakiś sos – to bardzo rzadko. Spoko spoko wszyscy się srają, mi dupy nie urywa, spoko przekąska na lunch, tyle w temacie. Połykamy roleksy, bo trzeba spadać. Jesteśmy umówieni z Deusem i Sankarą (ten od obsranej hondy) na przejażdżkę na zachód spróbować odzyskać ziemię należącą prawnie do Mojżesza. Ponad godzina jazdy najszerszą drogą szutrowo-ziemiastą jaką widziałem w życiu. Taka jaką pokazują na discovery channel jak wycinają Amazonię. Ziemia w Ugandzie jest super żyzna i super czerwona. Barwi wszystko jak szalona. Już dawno schowałem swoje białe rzeczy. Ciężarówki przejeżdżając wzbijają tumany kurzu który opyla całą roślinność, ludność, nieruchomość, zieloność i kozość. Wszyscy równo krajem ojebani na czerwono. Jak wiatr porusza palmami to liście tak ładnie zmieniają kolor raz zielone raz czerwone. Strasznie dziwny efekt, który dopiero procesujesz kącikami oczu bo to takie oczywiste. Miasteczko – wieś – wioseczka – sadyba - chatki z guana i tataraku. Pytamy, gdzie jest sołtys. Niee tu kaj tam panie pan się wróci. Wracamy. Prawnik właśnie skończył kurs, ale automatycznie przeszedł w tryb drzemki. Szturchamy. Wyłazić i pytać o sołtysa. Wrócili po 10 minutach. No co tam? Stary sołtys zszedł z tego padołu. Nowy sołtys coś pamięta. Ziemi było 40 hektarów. Zostało 22 bo sobie rozparcelowali bo długo nikogo nie było. Mojżesz pokazuje papiery, podpisy odciski palców 4 ludzi na oficjalnych dokumentach sprzed 20 lat. No tak panie ale to będziemy musieli porozumieć z tymi co to mają i odkręcić. Filip umywa ręce, tracę zainteresowanie, uciekam w telefon. Wszyscy drą na siebie ryja. Jest komedia. Pan sołtys został poinformowany że za niedługo przyjdzie list z Urzędu Megawpierdozordu, proszę się dostosować. To wystarczy żeby chłop się zesrał. Liczymy na rychłe rozwiązanie tejże jak bardzo palącej sprawy. Wsiadamy trochę pobici, bo pan Sołtys zażyczył sobie fotokopii a wszyscy dobrze wiedzą że o tej godzinie nigdzie na wsi nie ma prądu a najbliższe ksero jest w Chorwacji. Jeszcze trochę się wygrażając spod kiecy uciekamy w stronę majaczącej w dali Kampali. Wracamy do domu trochę przed północą, ledwo weszliśmy do domu już telefon, że ktoś chce wpaść. No chyba ty. Dianah i Ivan, młoda parka sympatycznych ludzi. Ona skupia się na Mojżeszu na jego cierpieniu za miliony, on wylewa na nią wszystkie żale na siostrę. Ivan kieruje się w moją stronę, żeby uciec od bólu dupy. Gadamy o alko. Ivan również z tych co za kołnierz nie wylewa. Ale próbuje być europejską klasą średnią i chować dupę ze swoim alkoholizmem. Ona widzi że się oddalają ale nic na to nie może poradzić. Jakiś smutek w oczach. Nie wiem. Z wierzchu sympatyczni i pomocni. Niech tak zostanie. Pomogą nam z wizą i podatkami. Zawsze chętnie przyjmę pomoc. Zapomniałem dodać, że to rodzina Franka ze strony jego ex Żony. Frank to jest persona na osobny artykuł. Ale generalnie jak rodzina. Siedzimy. Gadamy, dostaliśmy na stół jackfruita. Pomoc domowa z miejsca obsztorcowana, że nie wystarczająco dojrzały. Dobry tam pierdolą. No 12 minut jadą o tym jackfruicie. Jakby Polacy kłócili się o temperaturę dobrej wódy. W końcu. Poszli sobie.
Comments