top of page

Piąbota 5-6 Kwietnia 2024

  • filippuczka
  • 6 kwi 2024
  • 3 minut(y) czytania

Piąbota 5-6

Piątek nie był niczym specjalnym, standardowe dorosłowanie, pranie, prasowanie, sprzątanie. Nic szczególnego do zaraportowania ani do pochwalenia się.

 

Sobotę zacząłem o 8:00 rano, nawet zimna woda jakoś dobudzić mnie nie może. Mam być przed 11:00 w fabryce butelek na spotkanie z panam Imranem. Bez śniadania, wiem, że będę tego żałował. Znienawidzona droga na Jinje. Zawsze zapchana bez żadnego powodu. Nie rozumiem, droga prosta jak drut a stoi się na całej długości, żeby tylko po paru kilometrach zacząć znowu jechać płynnie. Żadnych blokad, żadnych świateł, nic. Przeczy to wszystkim zasadom logiki. W tamtą stronę jeszcze nie jest tak źle. Deszcz wali grubymi strugami. Policji ni widu, ni słychu. Wszyscy bodowcy schowani pod mostami jak zające w norze przed sokołem, albo, bardziej jak karaluchy pod deskami podłogowymi. Aż ciężko ich ominąć na drogach szybkiego ruchu, zostawiają tylko mały prześwit, żeby auto mogło przejechać. Dojeżdżam do fabryki pięć minut przed jedenastą. Na bramie standardowe zapytania o wszystkie detale z przeszłości. Kieruję się do recepcji. Wita mnie rezolutny, wydawałoby się Hindus. Nie, jednak z Pakistanu, bo co chwilę wrzuca wstawki typu inszalla i alhamdullia. Imran proponuje małą wycieczkę po fabryce. Mają rozmach skurczybyczki. Wszystko nowe, pachnie świeżością, wszędzie stacje do dezynfekcji, nawet buty się obmywa. Podoba mi się. 3 wielkie wirówki wypluwają produkty z plastiku z taką szybkością że boje się o los tej planety. Imran mówi, że jako pierwsi będą mieli oddział z recyklingiem. Przynajmniej coś. Obsługa klienta pierwsza klasa. Zostaje poinformowany, że coca-cola i pepsi biorą od nich produkty. Dobra jakość. Na odchodne dostaję pakę 250 butelek jako próbki. W poprzednim miejscu musiałem walczyć o 7 butelczyn. Nigdy tam nie wrócę. Już mają we mnie klienta. Żegnamy się obiecując dozgonną współpracę, przyszłe śluby naszych dzieci i to, że przekonwertuje się na Islam jak tylko spuści cenę o 10 szylingów na butelce. Znajduje się niedaleko górskiej chatki Nathana. Parę dni temu zostawił u nas kurtkę więc chciałem być dobrym samarytaninem i podrzucić zgubę. Na moją zgubę. Podjeżdżam pod dom. Widzę, że parę aut jest już zaparkowanych. Pewnie goście. Wchodzę do środka przez najwyższy próg jaki w życiu widziałem, bez mała pół metra. W środku piątka plus Nathan. Jacyś ludzie z banku. Nie zdążyłem się obrócić i już siedzę z nimi w samochodzie i jedziemy oglądać jakieś nieruchomości. Nie potrafię być asertywny w stosunku to tego faceta. Po tym jak mi pomógł. Generalnie chciał żebym się z nim przejechał, bo chce mnie wypytać o parę spraw. Zajeżdżamy do jakieś chałupiny. Towarzystwo robi zdjęcia. Wracamy pod budynek banku. Ogarniam, że Nathan bierze kredyt na firmę z domem pod zastaw. Tracę 2 godziny. W drodze powrotnej zaczyna znowu lać sromotnie. Zapomniałem zamknąć okna w pikapie. Będzie ubaw. Podjeżdżamy pod dom, deszcz nie ustaje. Wbiegam do samochodu i zamykam co się da. Jestem mokry jak po prysznicu. Wchodzimy do środka i czekamy aż przestanie. Wypytuje Nathana o podatki związane z produkcją. Wyłuszcza mi wszystko jak profesjonalny księgowy. Przynajmniej coś z tej wycieczki nie poszło na marne. Przestaje padać więc używam tego pretekstu, żeby się zmyć. Jest koło 13:00 nie powinno być tak źle. Jest źle. Stoję w korku bez mała 2 godziny. Ssie mnie w żołądku, ale zapijam wodą. Dojeżdżam do domu około 16:00. Na szczęście Miria zrobiła jakiś obiad. Rzucam się na gęstą zupę jakbym nigdy nic w życiu nie jadł.  Nadganiam telefony z całego dnia, ale już czuję, że mi się oczy przymykają. Drzemka przenosi mnie w czasie o dwie godziny. Ciemno jak w de. Włączam światło. Nie ma prądu. Albo jest, tylko w dziwny sposób. Jakby ktoś się bawił ściemniaczem. Nadeszła ta pora, że muszę zadzwonić do Zaka, mojego współlokatora z Londynu. Czas oznajmić, że na 100% nie wracam do Anglii i lepiej dla niego, żeby zaczęli szukać kogoś na moje miejsce. Nie mają zamiaru. Wolą płacić więcej. Niechaj będzie i tak, od teraz to nie mój problem. Muszę zacząć organizować przewóz wszystkich książek do Polski. Może nawet wybiorę się na wycieczkę, żeby zawieźć motor na Śląsk. Trochę szalone, ale kuszące. Plan jest najważniejszy. Dzień się kończy, siedzę i piszę przy świeczce. Jest najlepiej, bo cała dzielnica nie ma prądu. Na ulicach cichosza.

Ostatnie posty

Zobacz wszystkie
Piątek 26 Kwietnia 2024

Wczoraj zasnąłem chyba o 23:00, zaraz po tym jak Diana napisała zapytanie skąd wziąłem ziarna do ogródka. Ech bez komentarza. Wstaje o...

 
 
 
Czwartek 25 Kwietnia 2024

Zaczynam dzień od standardowej owsianki. Jak dla mnie. Jay po posiłku leży na podłodze w kuchni i nie może się ruszyć. Śmieję się z niego...

 
 
 
Środa 24 Kwietnia 2024

Wstaję skoro świt bo muszę jechać do Nathana. Ma mi pomóc z urzędem skarbowym. Jest można by powiedzieć zimno, ubieram długie spodnie....

 
 
 

Comments

Rated 0 out of 5 stars.
No ratings yet

Add a rating
bottom of page