top of page

Niedziela 4 Lutego 2024

  • filippuczka
  • 4 lut 2024
  • 4 minut(y) czytania

Tym razem na sto procent budzi mnie unisono, napieprzanie muzyki z głównej ulicy w akompaniamencie bandy komarów łasych na białe mięsko. Wyrzucam z szafy w półśnie oby dwie walizki z najwyższej półki. Szukam, ale nie pamiętam w której była. Przed wyjazdem kupiłem moskitierę. Nowoczesna z Amazona wszystko mieści się w okrągłym płaskim opakowaniu. Ma w sobie stalowy cienki stelaż. Wystarczy tylko tym rzucić i sama się rozstawia. Unikałem, bo M twierdził, że się w niej uduszę. W tym momencie wszystko mi jedno, muszę zniwelować chociaż jeden element wpieniający. Idealnie pasuje do wyrka. Leże pół godziny, słyszę, jak gady latają dookoła ale nic nie dziobie. Wentylacja – jak ta lala. M ma chyba uprzedzenia do tych starego typu co wyglądają jak zasłony nad wiktoriańskim łożem dziecka z polio. Sto procent przewiewności. Dawno już powinienem to rozłożyć. Polecam komukolwiek kto jedzie w tropiki. Nie żeby mnie ciągle coś żarło, ale są i czasami denerwują. Znowu sen podzielony na dwa. 7-11. Ech. Zbieram się, bo mam listę z wczoraj. Na śniadanie koktajl z awokado, mleka, gruszki i masła orzechowego. Pycha. Brakowało mi tylko orzechów i daktyli. Sklep, oczywiście że nie mają wszystkiego. Dobra, pal licho, będę musiał kombinować. Polak potrafi. Ostatnia rzecz. Pytam, jako ze mają rożne filtry wystawione, czy aby mają na stanie sól do regeneracji tychże. Eee? No sól, sól, sól, zwykła sól tylko w trochę większych bryłkach. Eee? Zbieram trzy ekspedientki razem i robię szybki wykład o co mi chodzi. Pustka, nicość, krzyk w kosmosie którego nie słychać. Tylko kakofonia powoli otwieranych i zamykanych oczu. Rezygnuję całkowicie. A nie, a może jest tu jakiś sklep z wyposażeniem basenowym? Teraz to już patrzą na mnie jak na debila. Mam jakieś dziwne przeczucie, że skończę pchając wózek z 50KG soli w karefurze. Czekam na odbiór rur. O dziwo nikt nie prosi o łapówkę. Niedziela, wszyscy starają się zachowywać. Jadę, muzyka w radio na każdym kanale to jakieś karaibskie nieskończone plumkanie. Niedziela trzeba się zachowywać. M dzwoni czy bym go nie odebrał od Moniki. Spoko mam niedaleko. Czekam pod domem bo mi się nie chcę drałować na górę. Schodzi gromada ludzi. M oznajmia, że bierze tą zgraję żeby nam wyszorowali dom. Dziewczyny pakują się do tyłu, próbując ucisnąć się pomiędzy moimi zakupami typu rury. M bierze między nogi jakiś pojemnik na zupę. Coś tam gmera i rozpieprza cały dwulitrowy wywar na podłogę pasażera. Obwinia Mirkę, że nie zamknęła. Ogólne darcie ryja i dwudziestominutowy przestój, bo trzeba rybę zmyć z wszystkiego. Auto pachnie jak Świnoujście w sezonie letnim. Wyładowuje całe to tałatajstwo. Dziewczyny biorą się za przygotowanie domu ja idę do zagłębia rury. Pół godziny i po krzyku. Filtr jest gotowy do działania. Nie mam soli. Uruchamiam mojego pana od wszystkiego, Sedracka. Proszę go o ogarnięcie tego jakże chodliwego towaru jakim jest sól. Chyba łatwiej byłoby mi załatwić heroinę. Cały dom dostaje końską dawkę wybielacza. Spokojnie zeszło im ze 4 godziny. Oczywiście swoim tempem. Ja idę się opalać, bo nie mam za bardzo zadań więcej na dzisiaj, M wychodzi z jamy. Wygląda trochę lepiej. Proponuje mu zajęcie. Ja i H taszczymy na tylny ogródek szafę na dokumenty. Siedzimy w pełnym słońcu i przerzucamy stertę starych plików, kiedy to Mojżesz i jego siostra prowadzili biznesy tu w Kampali. Budowali domy, kupowali ziemię oraz wynajmowali motory. 99% rzeczy do spalenia, ale nie chcemy przeoczyć niczego. Robimy fajerkę na ho ho a Mojżesz symbolicznie żegna się z przeszłością. Opieprzamy się jeszcze trochę. Musi zawieźć dwie dziewczyny do domu, bo robi się późno. Ja zaliczam czwarty prysznic z rzędu i biorę się za obiad. Mam 2 kurczaki i dużo warzyw. Pakuje wszystko do piekarnika i daje temu czas. Mało mi dzisiaj, także przeorganizowuje całą kuchnię i dorabiam półki, bo burdel wszędzie i wszystko na wszystkim. M wraca i oznajmia, że czas na małą lewatywkę. Super, za dużo informacji. Ja uznaję dom za skończony projekt. Wszystko co mieliśmy podpiąć jest podpięte. Nie ma co zmieniać. Wpada brat Sankary na szybkie pogaduchy, nic ciekawego. Koleś bardziej jest zainteresowany swoim telefonem niż wymianą interpersonalną. Ja się też szybko nudzę. Ucieka, prosimy go, żeby włączył koguty jak będzie wyjeżdżał żeby ludzie gadali. Nara, nara. Siadamy, ja, Mo i Mi do obiadokolacji. Mirka pada na twarz. Cisza, wszyscy żrą jak najęci. Dawno Mojżesza nie widziałem jedzącego tyle co teraz. Dobra przyznaje wyszło mi wszystko pyszne. Ale to można by to wysłać na National Geographic. Szarańcza biblijna wysysa kości. Mojżesz zauważa, że Mirka stara się jeść widelcem. Doszło do nas, że próbuje być ogarnięta przy białym. Śmiejemy się z całej sytuacji bo za cholerę jej to nie wychodzi. Rzucam widelec w diabły i jem dłońmi, żeby jej nie było głupio. Ona uparta. Standardowe przytyki przy jedzeniu. Na koniec, bo mi dalej mało robię nastaw na piwo imbirowe. 10 Litrów słodkiej wody z imbirem. Zagotowane i przestudzone czeka aż dodam drożdży imbirowych które hodowałem przez 2 tygodnie. Ememensy uciekają do domu. Przynajmniej posprzątali po sobie. Jest późno, idę zalewać butelki piwem imbirowym. Leje jak z cebra. Mam płoną nadzieje, że odstraszy to klientów mojego ulubionego, a tfu, baru.

Ostatnie posty

Zobacz wszystkie
Filip Przerwa-Sebastian

Austria to jest kraj dla starych ludzi. Nie jest to określenie pejoratywne. Uwielbiam Austrię za całokształt. Jest ona na mojej liście...

 
 
 
Czwartek 22 Lutego 2024

Zamierzam mieć spokojny dzień. Nikt za Chiny ludowe mnie z domu dzisiaj nie wyciągnie. Leniwy poranek z owsianką i frenetycznie...

 
 
 
Środa 21 Lutego 2024

Och co za dzień wspaniały. Uwaga będę narzekał. Wstaję o 5:30 rano, ponieważ mamy spotkanie z matką Sankary o 8:00. 6:00 jak śmierć, na...

 
 
 

Komentarze

Oceniono na 0 z 5 gwiazdek.
Nie ma jeszcze ocen

Oceń
bottom of page